AARTYSTĘ

Oddam pod zastaw.


    W ostatnim wpisie napomknęłam - jakoby szczytem moich niezaiteresowań była najnowsza kolekcja Gucci. Mogłabym utrzymać rzeknięte słowo bez autocenzury, jednak obejrzałam film, który zwyczajnie mi na to nie pozwoli. Bowiem w szeregach zespołu Gucci, w latach 2001 - 2010, kolekcje projektował nie kto inny, jak awangardowy brytyjczyk - Lee Alexander McQueen. Dla mnie, jeden z niewielu, których nazwisko i wybiegowe koncepcje wżynają się w pamięć. Do wieczoru projekcji filmu nazwisko projektanta wiązałam raczej z marką, którą stworzył, niż działalnością dla Gucci. Za to sam film dokumentalny McQueen, którego nie trzeba polecać, posłużył jako inspiracja do przemyśleń i prostującej wcześniejszy wpis refleksji, że gdyby McQueen nie zechciał przedwcześnie odebrać sobie życia, czekałabym na każdą, najnowszą kolekcję Gucci - sygnowaną jego nazwiskiem.

    Po, istotnie emocjonalnym, seansie, z pełną odpowiedzialnością - uznałam bohatera dokumentu za artystę. Podkreślam, artystę, czyli nazewnictwo, którego używam nadzwyczaj rzadko. Pewnie ze względu na zubożenie pojęcia, ale też, mnogość kandydatów do tytułu. Nie bez znaczenia również przez wzgląd na stare pokolenie artystów (niedawno zmarła Kora Jackowska), którzy odchodząc, nieodwracalnie kończą pewną epokę. Dodatkowo, właśnie z artystami, było nam, pod górkę / przez chaszcze / na przełaj, po drodze. I nie była to każdorazowo droga różana, szczególnie, jeśli dany osobnik zatapiał się bezrefleksyjnie w swoim próżnym ego, szedł w otchłań zatracenia lub pogardy. Niechwalebne, raczej. Nie mówiąc o artystach przez wielkie A, głównie samoobwieszczonych, którzy gdzieś - coś - kiedyś - tam, ale po co i dla kogo, tego akurat, nie wie już nikt.


    Uderzając w weselszą nutę, pocieszeniem są tacy jak McQueen, być może inni, których jeszcze nie znam, a będzie dane poznać. Za to tym, których znam, i jakich w swoim odczuciu za artystów uważam, nie zdarza się wygłaszać o sobie puszystych, gromkich elaboratów. I właściwie, chwała im za to, bo w czasach kiedy w ciągu kilku kliknięć nauczysz się prawie wszystkiego, niełatwo zachować twarz, wierząc w słuszność własnej, niezależnej, artystycznej idei. Co więcej, ludzi, których nazywam artystami, łączy pewne uniwersalne spoiwo, z małymi wychyłami dla ich (nie bez przyczyny) indywidualnych osobowości. Dla mnie, artysta dziś i wczoraj to ten sam makrokosmos, na który składa się pracowitość, autentyczność, wyobraźnia i najważniejsza - umiejętność czucia. Niezależnie od tego, czy spotykasz ślusarza, krawcową, ekspedientkę, czy AARTYSTĘ.


AJ