JUSTKA

O żonie brata mego młodszego, nierodzonego.


    Niektóre ze ślubów powodują odruch ziewania, inne, delikatnie niepokojące niedowierzanie, jeszcze kolejne, lekki ścisk w żołądku. Są też takie, na których nie uniknie się wzruszenia. Szczególnie, kiedy na ślubnym kobiercu stanąć ma Twój młodszy brat, a w zasadzie kuzyn, który najdalej wczoraj był małym berbeciem, jaki sięgał Ci do pasa i perfekcyjnie opanował instrukcję obsługi LEGO, który chciał w przyszłości zostać batmanem i zdobył mistrzostwo w dyscyplinie niesportowej przytulanie. Również ten, który na Twoich oczach zmienił się w mężczyznę, gotowego obiecać siebie kobiecie na dobre i złe. W czasach randkowych chwilówek i związkowych zmian wahadłowych, takie decyzje to prawdziwie odważne posunięcie. Choć w zasadzie odwagi nie brakowało mu nigdy.


    Bo nawet z Justką nie wyszło od razu. Zaszczepiła w nim cierpliwość, a on, zwyczajnie się nie poddał. Uznał we własnym sumieniu, że wyjątkowych kobiet się nie odpuszcza. Prosta, czytelna, skuteczna, zasada. Jedna z niewielu, które gwarantują bezusterkowy, miłośnie obfity sukces. Nie chodzi o mylne zdobywanie niedostępnego. Bo to zwyczajnie dziecinne i szybko się nudzi. Może się też okazać, że to upragnione niedostępne zdobywamy żeby coś sobie udowodnić, wyrównać jakiś osobisty rachunek. By poklepać się metaforycznie po plecach i złudnie podnieść chwiejną samoocenę. Chodzi raczej o zaufanie własnej intuicji, podjęcie ryzyka i kierunek w stronę człowieka, który leży nam jak ulał. A po czym to rozpoznać nie będę Wam tłumaczyć, bo takie rzeczy, po prostu się wie.


    Oczywiście w skrytości serca marzymy o bajkowych początkach, jeszcze lepszych, perfekcyjnych kontynuacjach, dogadywaniu się ino mig, harlequinowego ognia i wyłącznie sprzyjających okoliczności. Na dodatek najlepiej gdyby naszą miłosną historię sfilmował Spielberg, opisał Sparks, a jej scenariusz mógł posłużyć na kontynuację przygód Greya. Żeby było co przytoczyć znajomym, rodzicom, wnukom. Żeby można było bez dukania odpowiedzieć na sakramentalne "jak się poznaliście?", "dokąd zmierzacie?", "kiedy ślub?", "czy planujecie dzieci?". Żeby obrać jeden kierunek i konsekwentnie go przemierzać, ramię w ramię, dzień w dzień. I w końcu, żeby mieć poczucie, że nie polegliśmy w najprawdopodobniej najważniejszym wyborze w naszym życiu. W wyborze, na dobre i złe.


    Nawet Ci, którzy się nie przyznają, też chcą, no może by chcieli. Nie dlatego że generalizuję, ale dlatego, że to zwyczajnie przyjemne i jest co wspominać. Dodatkowo, każdy wieczór panieński, oddaje w pewnym sensie charakter jego głównej bohaterki. Bohaterką wieczoru ze zdjęć jest Justka. Uśmiechnięta, kobieca, ciepła i nieprzewidywalna. Taka jak jej wieczór, o który zadbała jej rodzona siostra i jej niezwykły talent organizowania przestrzeni. Nie sądziłam że to kiedykolwiek powiem, a jednak, bo poczułam się jak na planie amerykańskiej produkcji. Wszystkie detale, które znalazły się wokół zgromadzonych dziewczyn. były dopieszczone pod każdym względem, cieszyły zarówno oczy jak i podniebienie. Był Pan barman, Pani fotograf, gry, zabawy, cuda, wianki.


    Była też pojawiająca się zazwyczaj po panieńskich refleksja, "no trzeba było zostać w domu, to klubów nam się zachciało!". Szczególnie, jeśli na potrzeby wieczoru z otwartej altany zrobiono krytą altanę, stół uginał się od jedzenia, drinki rozkosznie dopieszczały podniebienia, a w głośnikach zaczynał lecieć stary dobry polski song. Dopiero tego wieczoru, aż dziw bierze że się wcześniej nie zorientowałam, poznałam Justkę od najlepszej muzycznej strony, w której dźwięki nadawano na tej samej fali. Poleciał Maanam, Markowski, Riedel. Nuciłyśmy Krawczyka, Sośnicką i Zauchę. W towarzystwie odgłosów wybornej muzycznej oprawy słuchałyśmy opowieści przyszłej panny młodej o planowym pierwszym tańcu nowożeńców, na którego próby rozpoczęto chwilę temu.


    Nie zabrakło też toastów, za Justkę, po raz pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, piąty. Oprócz wszelkiej babskiej swawoli, wydarzyło się coś jeszcze. W dość przejmujący sposób, doszło do mnie ostatecznie, że tym oto sposobem, powiększa się nasza rodzina. A wraz z nią, krąg bliskich sercu opowieści, wspólnych zdarzeń, kolei losu i nieznanych nikomu życiowych atrakcji, że także, zespół rodzina, zasiliła kolejna dobra dusza. Justka, która piecze mistrzowskie wręcz babeczki, fanka zwierzaków, uzdolniona wizażystka i dziarska babka, która nie boi się stawić czoła ani pocisnąć argumentami wyższemu od niej o pół metra ochroniarzowi. Justka, która najdalej wczoraj była koleżanką zaproszoną na pewną, z dawien dawna osiemnastkę. A która za chwilę, będzie żoną brata mego młodszego, nierodzonego.



AJ