ROZDAJĄC MIŁOŚĆ

Jest data, która w sposób dosłowny wpisuje się w tematykę tego, o czym na blogu mowa. 24 lipca, Międzynarodowy Dzień Wirtualnej Miłości. Brzmi ładnie, jakby na czasie, tylko co to właściwie znaczy? Czy internet to odpowiednie miejsce do szukania miłości? Jak daleko padają uczucia wirtualne od realnych? A wszystko okraszone fotorelacją z rozdawania miłości na patyku.


    Umówmy się, przypadków nie ma. Jedyne racjonalne to te w gramatyce języka polskiego. Wszystkie inne i to bez wyjątku, zdarzają się w jakimś konkretnym celu. Dla nich także, ktoś mądry, podsunął mi kiedyś definicję, w której zbiegi okoliczności nazwał wybiegiem dla ludzi broniących się od brania odpowiedzialności. W punkt, przyznajcie sami. Przecież cały czas ktoś lub coś się nam przydarza. Ogrom rzeczy usłyszanych, obejrzanych i doświadczonych kształtuje nas i nasze życia. Dzień w dzień dostajemy darmowe drogowskazy, w których ktoś lub coś pojawia się przy nas nie bez powodu. Z jednych spotkań zostają ulotne wspomnienia czy ciekawe znajomości, z innych nawiązują się przyjaźnie, z jeszcze kolejnych, rodzą się miłości.


    Tyle, że żyjemy w coraz bardziej wirtualnym świecie. I bez względu na to, czy się nam to podoba czy nie, komputer jest sprzętem codziennego użytku, a internet najpowszechniejszym sposobem komunikacji. Wiem, wiem, powiecie, że wirtualna rzeczywistość wypiera realność, czy gdzie się podziały tamte prywatki, rozmowy przy ognisku i spotkania twarzą w twarz. Nie chcę wchodzić z Wami w spór. Dodam tylko, że jestem z pokolenia, które witało internet jako ósmy cud świata, a stacjonarny komputer w domu był uważany za synonim ówczesnego luksusu. Dziś jego brak jest co najmniej hipsterski, a w większości zawodów wręcz niemożliwy. Za to ludzie, nadal cenią tamte prywatki, rozmowy przy ognisku i spotkania twarzą w twarz, tylko że skurczył się poświęcany na nie czas.


    A czas na miłość? Gdzieś pomiędzy jednym a drugim etatem, planowaniem podboju świata i kultywowaniem własnych pasji zostaje go niewyobrażalnie mało, nie mówiąc prawie zero. Poza tym szukanie miłości w sieci jest takie poniżające, a przyznawanie się do konta na portalu randkowym takie uwłaczające. Oto słowa ludzi z prymitywnej epoki romansu, w której ludzi wiązali teściowie za sprawą hektarów lub nastoletnie strzały serca. Powyższe liczne przypadki, jak kulą w płot. Inne, równie liczne, udowadniają, że można się zakochać, przeżyć ze sobą lata i unieść tą miłość do końca. Tacy to mają szczęście, o takich to nawet najstarsi górale mają dobre mniemanie. Tyle że Ci, nie szukają, bo mają. I niech miłują się w spokoju, błogosławię.


    Innym, którzy postanowili oddać życie pracy, singlom, rozwodnikom, wdowcom, ale też licznym, którzy trafili jak kulą w płot, naprzeciw wyszły internety. Bo portale randkowe i serwisy społecznościowe realnie łączą ludzi w pary. Jak twierdzą badacze z University of Chicago na łamach "PNAS", ponad jedna trzecia małżeństw zawieranych od 2005 do 2012 roku poznała się w sieci. Dodają także, że internetowe pary są szczęśliwsze i trwają dłużej niż te, które poznały się tradycyjnie. Patrząc na doświadczenia własne i najbliższego kręgu, we wnioskach o szczęśliwości i długości nie szłabym tak daleko. W końcu to amerykańscy naukowcy, także przeanalizujmy owe wnioski nieco bardziej szczegółowo.


    Znam mianowicie pary tradycyjne, które poznały się dawno, dawno temu. To pary, które poszły sznytem rodziców, najczęściej równie tradycyjnych, kręgu znajomych, podobnie sparowanych lub monogamicznych wartości, jedynych służących miłości. Wszystko odbyło się po bożemu, poznawanie, narzeczeństwo, małżeństwo, wspólne plany. Znam też pary internetowe, które poznały się jakiś czas temu lub całkiem niedawno. To pary, które nie trafiły za pierwszym razem, nierzadko też nie za drugim, a najczęściej także nie za trzecim. Wszystko zaczęło się wirtualnie. Poznali się przypadkiem, a teraz z nieprzypadkowych powodów mają wspólne plany. Jedni i drudzy są równie dopasowani co szczęśliwi. Jednych i drugich łączy także pewien wspólny mianownik, miłość. I niech miłują się w spokoju, błogosławię raz jeszcze.


    Poza tym rozmowy na ekranie można podciągnąć pod listy, tyle że bez udziału poczty i ze znacznie szybszą możliwością reakcji. Wręcz od razu poznaje się wzajemne preferencje i zainteresowania, bez konieczności osobistego spotkania. Dość szybko określa się też co Was łączy, a co dzieli, dzięki czemu można się zdecydować na dalsze kroki lub z nich całkowicie zrezygnować . Wiem, wiem, powiecie, że to mało romantyczne, niesubtelne, wręcz desperackie. Ja także, w uczuciach, od modern wolę tradycję, od mail'i listy, a od wirtualności realność. Ale faktom nie da się zaprzeczyć. Era internetu trwa, a Ty jesteś jej częścią, więc jeśli zaiskrzyło w w sieci, spróbuj na żywo. Statystyki naukowców, nawet amerykańskich, nie biorą się znikąd.


    One również działają na wyobraźnię. Nie wszyscy jednak wydają się przekonani do nawiązywania znajomości w internecie. Chwilami, ja także. Oprócz ulotnych wspomnień, ciekawych znajomości, przyjaźni i miłości, w sieci spotkać można również całą masę poucinanych iluzji, toksycznych znajomości, fałszywych przyjaźni i nietrafionych miłości. Za pierwszą pulą stoją nieprzypadkowe przypadki, zezowate szczęście i żal nie docenić. Za drugą dziecięca naiwność, gorzkie łzy i oszuści do odstawki. Tyle, że wirtualność da się realnie zweryfikować. Nieuczciwe chat'owe bajki usychają w realnym kontakcie twarzą w twarz. Książęta okazują się żabami, a kopciuszki, lalkami wypchanymi powietrzem. Szybki wstęp, kiepskie rozwinięcie, tragiczne zakończenie. Jak kulą w płot.


    Znacznie gorzej, gdy do nawiązywania wirtualnych znajomości, skłaniają nas realne potrzeby. Czyli te, które powodują, że płyny ustrojowe blokują normalne funkcjonowanie. Te, których realnie brakuje na co dzień w związku lub w pojedynkę i te, które wirtualnie uzurpują uczucie bycia niesamotnym. Wtedy portale społecznościowe i serwisy randkowe traktuje się jak wirtualny burdel, a z siebie robi się realną dziwkę. Tyle, że w grę wchodzą emocje. A gra na nich to dość ryzykowna sprawa, rzekłabym niedorzeczna. Chyba że ktoś jest socjopatą, manipulantem, erotomanem, nieszczęśnikiem. Każdego jednego wyręczy karma, która do oszustów wraca jak bumerang. Na innych wirtualnie mocnych zawodników czekają realne gabinety terapii, oddziały psychiatryczne i więzienne sale.


    Najgorzej jednak, gdy za nawiązywanie znajomości w internecie biorą się już sparowani. Tacy to dopiero mają nieszczęście, takich to nawet najstarsi górale przeklinają pod Giewontem. Jeśli godzą się na wyłącznie szybki wstęp, nikt im włosów rwać nie będzie. Jeżeli proponują dodatkowo kiepskie rozwinięcie, niektórzy pokręcą srogo głową. Jeśli natomiast decydują się na tragiczne zakończenie, większości nóż otwiera się w kieszeni. Ale zostawmy ich karmie. Innym, realnie sparowanym, wirtualnie wciąż poszukującym, życzę porzucenia życia w iluzji bycia najpewniej w nietrafionym związku lub zdiagnozowanie bycia socjopatą, manipulantem, erotomanem lub nieszczęśnikiem. Wiem, wiem, prawda boli. Ale tylko ona nas wyzwoli.


    Przecież umówiliśmy się, przypadków nie ma. Tyle, że za znajomości i zdarzenia trzeba brać odpowiedzialność. W pakiecie z odwagą, szczerością i szacunkiem do siebie i innych. Tylko tyle i aż tyle, nawet gdy będzie bolało. A miłość? Ją można zaleźć wszędzie, także w internecie. Nawiązywanie sieciowych znajomości, ma w końcu więcej plusów niż minusów. Najważniejszy, możliwość wyboru. Choć przypominam, sieć to nie sklep z zabawkami, a ludzie to nie drewniane kukły.


    I nie ma co się bać, że na pytanie dzieci jak poznałem Waszą matkę, odpowiesz w internecie. Módl się raczej, żeby był to intrygujący wstęp, ciekawe rozwinięcie i szczęśliwe zakończenie. Wtedy emocje pozostaną bezpieczne, karma będzie sprzyjać, a wirtualne zmieni się w realne. Będziesz takim, który ma szczęście. Takim, o którym nawet najstarsi górale mają dobre mniemanie. I będziesz miłował w spokoju, nawet Cię pobłogosławię.


    A to my, znaczy moja fantastyczna czwórka, ja i tysiąc lizaków. 24 lipca, w Międzynarodowy Dzień Wirtualnej Miłości rozdawaliśmy miłość na patyku, gdyby ktoś miał niedobór cukru lub poczucie, że w domu czeka na niego tylko kot. Gdyby nie Ania, Radek i dwie Kasie, pewnie rozdałabym ze dwa, ewentualnie cztery, góra osiem lizaków. Poza tym praca ulotkarza to ciężki fach. Więc bierzcie te ulotki, zawsze, grzecznie Was proszę. Chyba że chcecie znaleźć się po drugiej stronie, usłyszeć dwieście razy nie, spieszę się, nie chcę, że co i dopiero nauczycie się brać, zawsze.


    Jeśli dotarł do Was lizak lub chęć zajrzenia na bloga, tym lepiej. Dziękuję, że tu jesteście. Jeśli nie, następnym razem wyprodukuję więcej lizaków, a moja fantastyczna czwórka zadba, żeby nie zabrakło Wam ani cukru ani uśmiechu, zresztą i tak się im nie wypłacę, chyba że w lizakach.


    Jeszcze jedno, na tym blogu rozdaje się miłość i dobre słowa (ale ulotki też bierzcie, umowa stoi?). A wszystko dla Was, cennej samoświadomości, żebyście byli szczęśliwi i uśmiechnięci nie tylko w snach, bo życie jest o wiele ciekawsze, szczególnie jak człowiek wie czego chce i ma odwagę o to zawalczyć. Czego ślę Wam razy tysiąc wirtualnie, życząc całkiem realnie. Smacznego!



AJ