Znowu w życiu Ci nie wyszło?
Moje każdorazowe postanowienie noworoczne oscyluje między głowa do góry a jeszcze Polska nie zginęła. Można by nawet rzecz, że to pewnego rodzaju nałogowe nastawienie, które wyniosłam najprawdopodobniej z domu, genotypu, charakteru lub okolicznych doświadczeń. Jak na mój gust głowa do góry to nie tylko trywialne stwierdzenie, będące wytrychem na wszystko, ale w równym stopniu to także zdrowy nawyk, który raz wprowadzony w krew może w niej zostać na amen. Dlatego właśnie wieczni malkontenci przyprawiają mnie o gorączkę, a pławiących się w lamentach nerwicowców nie kocham miłością bezwarunkową. Co więcej, wolę ich wręcz unikać, co by zdrowie psychiczne było oszczędzone a skołatane nerwy nietknięte, czyli mój przepis na żyła długo długo i względnie szczęśliwie.
Nie znaczy jednak, że nie przeżywam, a głowa do góry to rodzaj olewania i nie przyznawania się przed sobą do własnych emocji. W końcu drugie to jedyny gwarant bycia człowiekiem. Rezygnowanie z wachlarza różnorodnych odczuć byłoby wobec powyższego argumentu czymś przeciwnym naturze. A że do natury akurat nic nie mam, myślę że życie w zgodzie z nią, a więc także z bolączkami i zauważaniem wszelkich (także psychicznych) dolegliwości, jest niczym innym jak objawem zdrowia. To trochę jak w piosence, w której trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym. Dobrze zatem uczulić siebie samego na sygnały płynące z głowy, ciała i wszelkich neuronowych połączeń. Po to, by wiedzieć kiedy powiedzieć dość. Po to, by stać się choć na chwilę bardziej opiekuńczą wersją siebie, lub by w momentach krytycznych na czas poprosić otoczenie o pomoc.
W trudniejszych chwilach życia nic nie działa bardziej kojąco niż wsparcie ze strony bliskich nam osób, o ile nie zrobiliśmy z tego intratnego sposobu na życie lub wieloletniej epopei bez końca. Bo pomaganie, na dłuższą metę, dodatkowo bez odbioru, też męczy. Chodzi o sytuacje, w której osobnik z grona Twoich znajomych, a czasem nawet rodziny obrał Cię za doraźną pomoc psychologiczną, finansową lub wpisz cokolwiek. Od kilku lat próbujesz pomagać, finansowo, psychologicznie lub wpisz cokolwiek. Lwia część Twojej energii pochłania osoba, która w gruncie rzeczy wybrała bycie ofiarą. Nawet już trochę straciła kontrolę nad swoim życiem, a Ty jesteś jej jedyną deską ratunku. I choć wygląda to na oznakę Twojego najgłębszego człowieczeństwa, w bliższym dystansie przypomina bardziej brak asertywności i uzależnienie o podłożu emocjonalnym.
A kto wypierze Ci mózg dogłębniej niż bliska osoba robiąca z Waszej relacji sieć wzajemnych niepodlegających zmianom zależności, za zerwanie których grozi krzyk, szantaż i wieczne potępienie? Wyobraź sobie, że tylko Ty, pozostający dalej w tak toksycznej relacji. Często nie zdajemy sobie sprawy ze szkodliwego wpływu podobnych osób (zwanych też wampirami energetycznymi), jeśli na nieszczęście znajdują się w gronie bliskich, przybierając postać koleżanek, partnerów czy rodziców. Trudno wtedy o obiektywizm i podjęcie jakichkolwiek środków doraźnych. Zdarza się jednak i tak, że zbiegiem szczęśliwych okoliczności życie rozsuwa Wasze drogi lub po setnej rozmowie zapada decyzja o poluzowaniu wzajemnej zażyłości. Jedyne co można wtedy odczuć to ulga i oddech przestrzeni, która już za chwilę, i masz na to moje słowo, się zapełni.
Do tego czasu warto zaopatrzyć się w dużą ilość wysokokakaowej czekolady, talon chusteczek, worek cierpliwości, haust optymizmu i wiary, że jeszcze Polska nie zginęła. W trudniejszych chwilach życia, czy to spowodowanych odejściem osób, które były jego częścią, czy też tych pełnych żałoby, ale i zdrowotnego dochodzenia do siebie po odbytych dolegliwościach dobrze pamiętać, że owe sytuacje to dwie strony tej samej monety. Jeśli górę bierze obecnie rewers, spokojnie, to tylko chwilowy przystanek, który po pewnym dystansie uzupełni Twój awers, uszlachetniając tym samym znacznie mocniejszą stronę. Kolejna blizna to nie szpetny stempel, a jedynie kolejny dowód na istnienie, które jest dość osobliwym doświadczeniem. Życie jest do przeżycia, na to też masz moje słowo.
Ileż to razy trzeba podnieść się z gruzów, otrzepać ramiona, wziąć głęboki wdech i iść dalej? Za każdym razem kiedy na dalszą wędrówkę brakuje sił, a drogowskazy pokazują przeciwstawne sobie kierunki. Takie krytyczne momenty w rzeczywistości zdarzają się niezwykle rzadko, choć mamy skłonność do nadawania im przerysowanych znaczeń. Tak samo jak dla jednych określone zdarzenie będzie nic nie znaczącym potknięciem, kiedy dla innych, oznaczać będzie swoisty koniec świata. A na indywidualne odczuwanie owego świata składa się bowiem ogrom czynników, w których nadwrażliwość powoduje, że życie boli bardziej, bo czuje się więcej. Nadwrażliwość jest jednak cechą, którą można minimalizować. Jakkolwiek przyspawana do osobowości by się nie wydawała, jej ograniczenie w znacznym stopniu ułatwia życie, w którym nie sposób uniknąć trudności.
"Trzeba żyć bez względu na to, ile razy runęło niebo." D.H. Lawrence
Na szczęście, trudne momenty mają swój początek i koniec, a Ty możesz brać w nich pełny i świadomy udział. Znaczy potrzebujesz pomocy? Mów. Chcesz żeby ktoś Cię przytulił? Wspomnij. Nie masz wokół siebie nikogo życzliwego? Przejmij stery. Postanawiasz pobyć przez chwilę sam? Zrób to. Łzy cisną się do oczu? Płacz. Ze wszystkich możliwie najsmutniejszych rozwiązań wybierz odpowiednie dla siebie i bez wstydu znajdź ujście dla żalu i innych negatywnych emocji, które psują Cię od środka, nie mając możliwości transferu. Innym istotnym elementem, chociaż w znacznie szerszej perspektywie, jest częściowe zrezygnowanie ze słów muszę, zawsze, nigdy, powinienem. Zaprzestanie na ten czas powinności w obszarach, które dodatkowo obciążają Twoje już nadwyrężone istnienie. To jak gdybyś wcisnął pauzę, po której świat nadal będzie istniał.
Choć żyjemy w kulturze pośpiechu i pędu (nad czym momentami ubolewam), w której emocje spychane są na dalszy tor lub nazywa się je wyłącznie "kobiecą" przypadłością, nie ma nic bardziej budującego niż człowiek, który dzięki znajomości siebie samego nie wstydzi się przyznać do szerokiego spektrum własnych odczuć. Odczuć, w których jest przestrzeń na strach, złość, wstyd, odrzucenie, w miejsce których, dzięki wielu pomocnym czynnikom, może pojawić się akceptacja, wybaczenie, współczucie i nie obwinianie się o całe zło tego świata. Bo życie w zgodzie z naturą, a więc także z bolączkami i zauważaniem wszelkich (także psychicznych) dolegliwości, jest niczym innym jak objawem zdrowia. Trochę jak w piosence, w której trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym, choćby po to, żeby tym razem, znowu w życiu Ci wyszło.
AJ