O tym, czy Michalina Wisłocka przekonała mnie do trójkąta.
Doktor Wisłocka kontrowersyjną kobietą była. W latach 50 zeszłego wieku postanowiła dokonać niemożliwego, mianowicie, wejść z impetem do polskich sypialni, tocząc bój z konserwatywnymi stereotypami oraz ignoranckim podejściem do spraw seksu. Po latach, wcale nie łatwej walki o uświadamianie ludzi, książką Sztuka kochania przewróciła życie kraju do góry nogami. Swoje, przy okazji też. Przez lata żyła w trójkącie, w którym jak to w trójkącie, w pewnym momencie zrobiło się za ciasno. Wydarzenia z przebiegu tej skomplikowanej relacji przyczyniły się do poczęcia dwójki dzieci, ale i szeregu trudnych przeżyć, w których pozorne szczęście zaczęło gasnąć, a drogi wspomnianej trójki ostatecznie się rozeszły. Dotychczasowe życie rodzinne ustąpiło miejsca wielkiej i namiętnej miłości, jakiej doświadczyła w niedługim czasie z marynarzem Jurkiem.
Znajomość ta nie trwała zbyt długo, jednak w dużym stopniu ugruntowała dalsze życie Wisłockiej. Jurek ofiarował jej dotąd nieznane spełnienie seksualne, a także, namówił do napisania książki, która ukazała się po raz pierwszy w 1978 roku. Mimo kontrowersyjności wybranej tematyki sprzedała się w milionach egzemplarzy, wyprzedzając Biblię i Pana Tadeusza. Michalina Wisłocka twierdziła, że kluczem do szczęścia w miłości jest zrozumienie drugiego człowieka, co osobiście uważam za najlepszą receptę na powodzenie w jakichkolwiek relacjach międzyludzkich. Już sama próba zrozumienia i chęć przyjęcia drugiego człowieka z całym jego dobrodziejstwem wydaje się być jedyną uczciwą ofertą, nie tylko matrymonialną. Wchodzenie w relacje na pół gwizdka, jest niczym innym jak oszustwem, że się tak dyplomatycznie wyrażę. A że oszustwa nie zdzierżę, popieram otwartość, którą żebyśmy się dobrze zrozumieli, rozwinę poniżej.
Otwartość w moim odczuciu nie ma jednak nic wspólnego z otwarciem drzwi sypialni na więcej osób niż dwie, a bardziej z pragnieniem i ciekawością potrzeb drugiej połówki, które mogą otworzyć drogę coraz to nowszych doznań. Bo one, są równie ważne jak inne filary związku, z moją ulubioną komunikacją na czele. Świadomość w tym zakresie zdaje się miewać coraz lepiej, choć gdzieś tam w tle wciąż słychać głosy, w których seks to tylko fizyczna czynność przedłużająca ludzki gatunek. Ewolucjoniści są z pewnością dumni z powyższej teorii, nie wiem tylko czy to co zdarza się pomiędzy dwojgiem ludzi powinno się traktować w aż tak płaski sposób, bez choćby odrobiny romantyzmu. A to, jak i wiele innych odczuć, zależy od ogromu części składowych oraz należy do osób wmieszanych w podobną zażyłość. Dodatkowo, myślę że teoretyzowanie miłości odbiera jej zbyt dużo przyjemności, której w jakiejś mierze w końcu służy.
A wątek wielkiej miłości Wisłockiej z jednej strony napawa optymizmem, z drugiej zaś, jest jej kolejną skomplikowaną historią miłosną, w której nieświadoma niczego żona Jurka, przekonana o jego uczuciu, zachodzi z nim w ciążę i spragniona potomstwa powtarza jak mantrę, że cokolwiek by nie zrobił i tak będzie kochać tylko ją. Ten obraz przypomina stereotyp przykładnej żony, która nawet będąc zdradzana, dalej kocha i kochać będzie, oraz wielkiej namiętności, z którą miało być tak pięknie. Takich historii w filmowej Sztuce kochania jest o wiele więcej. Kilku jej bohaterów prowadzi mówiąc kulturalnie, dość pojemne życie pozamałżeńskie. W tym jeden społecznik, który robiąc solidne boki ( w czasie kiedy z żoną starają się o dziecko ) zawzięcie sprzeciwia się wydaniu Sztuki kochania, czyli nieładnie, że się tak dyplomatycznie wyrażę.
Takie historie pojawiają się i dziś, bo zdarza się przecież, że pozornie idealne pary od środka zżera rdza. Zachwytom nie ma końca, aż tu nagle bum, dowiadujemy się, że Brangelina to czas przeszły. A historia życia Wisłockiej, mimo jej pracy naukowej opartej na miłosnym uświadamianiu, jest historią niezwykle smutną. Jest opowieścią o kobiecie, która uświadamia świat sposobami, które w jakiś dziwny sposób omijają ją samą. Nie chcąc zdradzać Wam całości, proponuję wybrać się do kina i osobiście doświadczyć przyjemności, jaką jest sam film, brawurowo wyreżyserowany przez Marysię Sadowską. Biję pokłony dla odtwórczyni głównej roli, czyli Magdaleny Boczarskiej, oraz wcale nie mniejsze dla Eryka Lubosa, którego postać pełna tantrycznej hipnozy może rozkochać w sobie rzesze kobiet. Osobne podziękowania składam samej Michalinie Wisłockiej, której książka zajęła zaszczytne miejsce w mojej domowej bibliotece.
Czy Michalina Wisłocka przekonała mnie do trójkąta? Nie. Nie przekonała ani trochę, a nawet utwierdziła w zdaniu, że działanie dające najlepsze rezultaty, zwłaszcza miłosne, to jeden plus jeden. Jestem monogamistką z wyboru i głębokiej wiary, że jak ludziom jest po drodze, to nie trzeba rezygnować z siebie ani stosować specjalnych sztuczek by miłość znalazła sposób na zaistnienie. Po drugie, wszystko jest dla ludzi, ale nie wszystko pasuje wszystkim. Grunt to mieć głowę na karku, wiedzieć gdzie leżą granice wzajemnej tolerancji i na czym chcemy oprzeć tworzony związek. Po trzecie, właściwa miłość, czyli ta pełna zrozumienia, komunikacji i wzajemnych chęci, pozwala wzrastać, a nie powodować rdzewienie. Po trzecie, zachęcam do zapoznania się z filmem jak i książką, choćby w celu budowania bardziej świadomych związków, których im więcej, tym lepiej, a i popatrzeć miło.
AJ