Dotyk to nie tylko moment, w którym wijesz się z rozkoszy. Inne formy kontaktu cielesnego mogą być równie przyjemne. Co więcej, budują emocjonalną bliskość. Bez nich, ani rusz.
Od dawien dawna wiadomo, że dotyk potrafi zdziałać cuda. Nie tylko poprawia samopoczucie, ale wpływa korzystnie na ogólny stan zdrowia. To darmowy budulec szczęścia i antydepresant w jednym. Nie chodzi jednak o dotyk pana w metrze w godzinach szczytu, który pachą napiera na Twoje ramię. Ani też o ten, jeśli ktoś nowo poznany narusza prywatną przestrzeń, klepiąc Cię co i raz po kolanie, lub nie daj boże czym innym. O tych i innych stycznościach mówi się, że bolą całe życie. Mam więc na myśli dotyk, jako jeden ze zmysłów, który warunkuje nasz kontakt ze światem zewnętrznym, niczym touchpad w laptopie.
"Czy to nie dziwne, że zmysł dotyku, tak nieskończenie mniej ceniony przez ludzi od wzroku, staje się w krytycznych momentach naszym głównym, jeżeli nie jedynym, kluczem do rzeczywistości." Vladimir Nabokov
To on towarzyszy nam od narodzin. Dzieciństwo programuje nasze pierwsze, podświadome kotwice emocjonalne. Wtedy, nie raz nie dwa, rzucamy się w ramiona ojca lub matki, odczuwając komfort i bezpieczeństwo. Jeśli mamy szczęście, a bliscy nie sępią sobie bliskości, obraz ten zostaje nam wpojony na całe życie. Jest łatwiej, a zmysł dotyku rozwija się w niezachwianym schemacie. Gorzej jest, jeśli bliskość odbierana była jako zło konieczne lub wielki nieobecny. Wtedy zaczynają się schody, a pan niedotykalski wchodzi w dorosłość i buduje relacje, twierdząc, że przytulanie jest dla frajerów. Myśli, że go wyśmieją, lub sam odczuwa dyskomfort będąc z kimś blisko. Smutne, chyba że ktoś w ogóle nie odczuwa cienia potrzeby bycia z kimś blisko. Spokojnie, nic na siłę.
Ale i tak smutne, zarówno dla niego, jak i osoby, która z niedotykalskim na relację się zdecyduje. Jednakże w smutku tym, pełna jestem zrozumienia, której furtkę otworzy zmiana schematu z przeszłości lub powolne oswajanie człowieka z bliskością. Dotykanie nie równa się złu, a jego potrzeba nie ma nic wspólnego ze słabością. Ma ponadto, prawdziwie dobroczynne działanie w budowaniu bliskości, gwarantującej zdrowość każdej relacji. Dotyk wywarza drzwi przed drugim człowiekiem. Wraz z uściskiem dłoni zawiązujemy znajomości, witamy, żegnamy, wspieramy. Związek bez czułości jest więc jak balon bez powietrza. Tu przytulanie powinno być obowiązkowe, jak amen w pacierzu. Rzesze misiaczków robią dobrze innym i sobie jednocześnie. Bystrzaki wiedzą co czynią.
Idąc dalej tym tropem, nie sposób pominąć roller costera hormonów szczęścia, który pary zapewniają sobie prze kontakt cielasny. Dopamina reżyseruje spektakl miłości jako pierwsza. Jest jak życiodajny nektar dla mózgu, ekstaza przyjemności. Jej wydzielanie powoduje wykonywanie rzeczy, które lubimy, także we dwoje. Równie radosną asystentką dopaminy jest serotonina, której wysoki poziom w organizmie sprawia, że czujemy się doskonale, jakby nic przeciwnego nie stało na naszej drodze. Zalewamy nią mózg śmiejąc się, ćwicząc, tańcząc lub oddając się ukochanym czynnościom. Jest chemicznym zarządcą naszego szczęścia. Pary równoważące stan obydwu, fundują sobie iście królewski eliksir miłości.
W późniejszych etapach, do grona miłosnych związków chemicznych, dołączają spokrewnione koleżanki: oksytocyna i wazopresyna. Obydwie wywołują serdeczne uczucia, zwiększają zaufanie, ale także, wpływają zbawiennie na utrzymanie trwałego związku. Robi się rodzinnie, sielanka w rozkwicie i żyli długo długo. Misiaczki zapewne posadzą drzewo, zbudują dom i spłodzą syna, córkę, a może i całą drużynę piłkarską. Szkoda w dalszym etapie zapomnieć o cielesności (mimo że się zmienia) której wspólna celebracja cementuje każdą miłość. I tu recept nie ma, pary budują ją indywidualnie, w oparciu o potrzeby swoje i partnera i wiele wiele więcej. Najlepiej tak, by na zdanie "nie mam bielizny", tylko w wyjątkowych okolicznościach odpowiadać "ok, wieczorem wstawię pranie".
Wierzcie lub nie, dotykanie leży w naszej naturze. Wstydem jest się tego wstydzić. To zmysł będący sługą naszej przyjemności, ale też przewodnik w rozróżniania ciepła, zimna, nacisku, a także bólu. To właśnie dlatego wiemy kiedy zabrać palec z nad ognia lub nie pozwolić żelazku na zostawianie trwałych blizn po prasowaniu koszul. W relacjach dotyk działa równie skutecznie, odczytując bacznie związane z jego doświadczaniem przyjemne stany. Wniosek? Nie dotykasz, nie żyjesz. Jakkolwiek banalnie to brzmi, najlepiej sprawdzić to w praktyce. Zarówno w celach społecznych, przyjacielskich jak i tych powodujących wzrost napięcia prowadzącego wprost pod kołdrę. Bo właściwie czemu nie?
AJ