KASIA SZUBI

Nie zawsze jest tak, że na usta ciśnie się uśmiech, a wszystko wokół przypomina Disneyland. Zdarza się, że masz zły moment, gorszy dzień lub całkiem podły miesiąc. Nie możesz znieść pogody, wyników Lotto i ludzi, ze sobą na czele. Przebierasz nogami, chcesz krzyczeć ratunku, wykręcasz numer. Odbierze?


    Zbliżając się do trzydziestki człowiek zaczyna robić bilans. Rozgląda się po ścianach za dyplomami uznania, sprawdza stan konta w poszukiwaniu ekstra premii, kalkuluje zdobyte tytuły. Każdy, bez wyjątku, księguje swój dotychczasowy dobytek. Wylicza sukcesy, szuka osiągnięć, próbuje potwierdzić społeczny status, którym w ogólnym rozrachunku jest dobra stała praca, lepszy wierny partner i najlepszy własny dom. Plus zawodowe awanse, tropikalne wakacje, dyplomy wyższych uczelni, własna garderoba, gromada dzieci, co najmniej kwiatowe gody. Do listy zasług można też dopisać garaż na pięć aut, torebkę od Versace, sesję dla Playboya, kolekcję złotych zegarków, kartę stałego klienta w salonie Jaguara czy kawałek ziemi na Hawajach.

    Mając lat już nie naście, pewnego dnia, bilans zrobiłam i ja. Ku swojemu zdziwieniu, nie wypatrzyłam na podjeździe kabrioletu, w lodówce nie odszukałam puszek z kawiorem, w szafie próżno szukać było cekinów Versace, a na kolację nie wybierałam się do bistro w Prowansji. Zamyśliłam się na chwilę, sącząc wyskokowy napój z promocji ze sklepu pod blokiem. Zamiast czeków na miliony na stole leżały rachunki, w pokoju za ścianą nikt nie wzywał mamo, ukochany znów nie przysłał kurierem bukietu ulubionych chabrów, ani też nie bukowałam wakacyjnych biletów na Zanzibar. Otuliłam się kołdrą w Kaczora Donalda, którą mam od dziecka, wsunęłam na stopy góralskie kapcie z ciucholandu i wyszłam na metrowy balkon, wynajmowanego od lat mieszkania. To był zły moment, gorszy dzień lub całkiem podły miesiąc. Krzyknęłam ratunku, wykręciłam numer, odbierze?



    I chociaż telefony alarmowe wykonuję wyłącznie w wyjątkowych okolicznościach, tym razem, zadzwoniłam. Tym razem, odebrała. Chlipałam do słuchawki, próbując wytłumaczyć czymże spowodowany jest mój, delikatnie mówiąc, emocjonalny kryzys. A dzień ten od początku nie był po mojej stronie, wszystko wokół z pewnością także. Zdarzyły się telefoniczne spory, zwątpienie we własną wenę, kilka przykrych słów i ten bilans, w którym moje społeczne miejsce sięgało dalej niż pozycja Polski w rankingu FIFA. Poczułam na plecach oddech przeszłości, dającej jasno do zrozumienia, że chyba coś poszło nie tak. Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam dwa zdania, które postawiły mnie do pionu bardziej niż potrójne espresso. Był to jeden z tych momentów, w których uświadamiasz sobie, że jeśli masz przyjaciół, masz wszystko.


    Kasia była, chociażby wtedy kiedy trzeba było przejść nocą kilometry do Mac'a, wyjaśnić obsługę pralki, nauczyć się zawijać jeansy, słuchać o kolejnych pomysłach na podbój świata, opanować instrukcję obierania granatu, siedzieć do rana na balkonie, godzinami analizować miłosne przejścia.


    Byłyśmy dla siebie kiedy brakowało słów, sił i tchu. Kiedy ani trochę nie było do śmiechu. Kiedy prywatny krytyk wiercił bolesną dziurę w ego i w każdym momencie, gdy zamiast zastrzyku gotówki na konto spływał kolejny klaps z przeciętności. Mój przyjaciel, z długoterminową obietnicą lojalności.


    W takich i wielu innych momentach, gromadzone tytuły, można wyrzucić do kosza. Kawior stanie Ci okrakiem w gardle, a torebkę z piątej alei możesz pociąć na chusteczki. Na nic zdadzą się także złote zegarki, z których każdy przypomni Ci o upływie czasu czy auto, z luksusowym wnętrzem, którym będziesz musiał jechać sam. Wtedy jednym kołem ratunkowym jest przyjaciel, który ma w nosie twoją szlachecką krew, książęce podniebienie i królewskie zachcianki. On jedyny, postawi Cię na nogi i pozwoli uwierzyć, że twoje życie to Disneyland.


    A ja? Wciąż nie mam kabrioletu, kawioru w lodówce, willi w Czarnogórze, ani pensji z pięcioma zerami. Mam za to coś znacznie cenniejszego, o czym przypomniał mi wykonany dawno telefon. Coś, za co być może nie trafię na listę najbogatszych ludzi świata. Za to coś, dzięki czemu nie zginę wśród nich. Krąg bliskich przyjaciół, którzy jako jedyni mogą wystawić świadectwo mojego istnienia. Nie tytuły, osiągnięcia i majątki. Oni i nasza wspólna, pełna zakrętów, przyjacielska droga.


    W okresowych bilansach trudno zapomnieć o najważniejszych. Mali my, wielcy oni. To ludzie, którzy w nasze życie wnoszą swoją bezcenną obecność. Ci wszyscy, którzy dają nam siebie, i swój czas. Nieliczni, którym powierzamy własne słabości i nie zawsze kolorowe historie. Prawdziwi, przy których ginie wstyd i chwilowe żałości. Wybrani, którzy pozwalają nam krzyczeć ratunku i odpowiadają na telefony. Przyjaciele, o których warto dbać. I nie kręć głową, nie przebieraj nogami, tylko pomyśl, który z nich, odbierze Twój telefon?


AJ