PAMIĘTNIKI Z WAKACJI

Ponad dwa tygodnie smakowałam bałkańskich widoków. A same Bałkany, podzieliły mnie na dwie części, lub raczej ja, dzielę je na osobne byty. Się działo, się oglądało. Chcecie wiedzieć, co takiego?


A więc prawdą jest, że podróże kształcą.
    Szczególnie jak ma się do zapoznania siedem krajów, w niecałe trzy tygodnie. Czyli 5000 km i 24h na dobę spędzonych w towarzystwie trzech współtowarzyszy. Eskapada tego typu wymaga organizacji, cierpliwości i trzymania się planu, więc zrobiliśmy na odwrót. Organizację oparliśmy na spontaniczności, cierpliwość ustąpiła miejsca porywczości, a trzymanie się planu sprowadziliśmy do trzymania się pionu.

    Pierwszym przystankiem była Rumunia, a konkretniej jej stolica, Bukareszt. Nie bez przyczyny nazywany Małym Paryżem. Choć jest dość duży, a tak się akurat składa, że duże miasta lubię. Jest co zwiedzać, pod warunkiem, że nikt nie wykiwa Cię z noclegiem, nie zabraknie Ci paliwa i masz na to więcej niż jeden wieczór. My mieliśmy właśnie tyle, co starczyło na kilkugodzinne spacery ulicami miasta, syty posiłek, degustację lokalnych trunków oraz zobaczenie Pałacu Parlamentu, dawniej znanego jako Dom Ludowy.

    Ba, jest jednym z największych budynków na świecie. Do jego wzniesienia wykorzystano milion metrów sześciennych marmuru. Jedyną osobą, która przemawiała z balkonu prezydenckiego był Michael Jackson, który wypowiedział wówczas nieopatrznie do mieszkańców Rumunii słowa: "Kocham was, mieszkańcy Budapesztu!". Małe, węgierskie, przejęzyczenie. Ale monumentalność i historia pałacu, robią wrażenie. Wrażenia nie robi za to piwo Ursus, którego posmakować chciało się i tak.


    Druga na naszej mapie była Bułgaria. Rozsławione turystycznie Złote Piaski przypominają nie mniej rozsławione Mielno. Jest dużo młodych duchem ludzi, nikomu niepotrzebnych pamiątek, głośnej klubowej muzyki i możliwości wydania pieniędzy. Szeroka plaża, szerokie leżaki i szeroki pas hotelowych posiadłości. Dodatkową atrakcją był nocny włam do naszego hotelowego pokoju. Choć nie zginęło nic, w pościgu za sprawcą straty poniosło jakieś czoło i któreś kolano. Śniadanie z mortadelą, wiele nie pomogło.


    Bułgaria miała dla nas jednak inną niespodziankę, a mianowicie miasto położone na niewielkim półwyspie, na wybrzeżu Morza Czarnego. Nesebyr to starożytny punkt, z listy światowego dziedzictwa UNESCO, który ogląda się z przyjemnością. A obwód Burgas, w którym się znajduje, okazał się znacznie urokliwszy niż Złote Piaski. Plus potrawy jedzone po drodze, które rozbudzały podniebienia, w tym zupy i mięsa, popijane Ajranem lub rakiją.


    Nie mniej smacznie przywitała nas Grecja, niewielkim miasteczkiem Vrasna. Zasmakowaliśmy tam sporo warzyw, nie mniej oliwy i wina. Vrasna okazała się też jednym z tych miejsc, w których błogi odpoczynek wybrzmiał na całego. Brak turystów rekompensował nadmiar widoków, w których nie wiedzieć czemu figi spadały nam prosto z nieba. Uliczki zbiegały się w sznury wąskich spacerników, a koloru chmur mogłaby pozazdrościć warszawska tęcza. Taką Grecję widziałam po raz pierwszy. Do takiej, z chęcią powrócę.


    Nie tracąc słońca, ruszyliśmy w stronę Albanii, która rzeczywiście, obfituje w stacje benzynowe i myjnie samochodowe, na każdym niemal kroku. Jedzie się gładko, jeśli są drogi. Ciut szorstko, jeśli ich braknie. A tu, zdarza się to nagminnie. W towarzystwie mijanych mercedesów nie sposób nie stracić głowy, przypominając sobie obszerny zestaw polskich inwektyw.


    Ale są też zapierające dech krajobrazy, gościnność i gwarancja pogody. A kamieniste plaże nieco utrudniają plażowe harce, o czym osobiście przekonała się jedna z moich nóg. Ból każdego upadku łagodziła jednak albańska strawa, której było dużo, która smaczna była i dość tania.


    Turystom plażowiczom szczególnie spodoba się Saranda czy Ksamil, przy przemierzaniu których dobrze zaopatrzyć się w wiarę we własne możliwości jako kierowcy oraz dobry filtr do opalania. Prócz tego okulary przeciwsłoneczne i pojemny żołądek.


    Turystom zwiedzającym, w oko wpaść może niewielka osada i stanowisko archeologiczne Butrint. W starożytności istniała tu osada iliryjska, przekształcona następnie w grecką kolonię i miasto portowe. Fani ruin zobaczą tu resztki murów obronnych, starożytny amfiteatr z III wieku p.n.e. oraz pozostałości XIV-wiecznego zamku weneckiego, albo chociaż zrobią sobie zdjęcie na ich tle.


    A turystom wszystkim razem wziętym, Albanię polecam sercem, ręką i obitą nogą. Godzi się ją zobaczyć, nie raz, nie dwa. Ze szczególnym uwzględnieniem miejsc w rejonie miasta Durres, drogą wiodącą tuż nad Adriatykiem, na którą nie starczyło czasu i kąpielami przy zachodzie słońca, których się zwyczajnie nie zapomina.


    Kolejną na naszej podróżniczej mapie, była najmłodsza i najbardziej tajemnicza z bałkańskich księżniczek. Już od pierwszych kilometrów, mała, rajska Czarnogóra. Zaraz po dotarciu na miejsce spoczynku, także niezwykle niepozorna, gościnna kraina, w której dzień dobry powiedziała nam Pani Natasza, jej kawa i tamtejsze, kapslowane wino Vranac.


    Czas się zatrzymał, a nasze wakacje znalazły perłę w koronie. Nie wiedzieć czemu odechciało się spać, jeść i narzekać. Nasyceni widokami ruszyliśmy na spacer. Długi spacer. Tam tylko takie mają miejsce, więc planowanie zakupów na najbliższe dni zaczynało wchodzić w życie. Do najbliższego bankomatu mieliśmy jakieś 6 km. Tylko wtedy, kto by o tym myślał.


    Bo, że Czarnogóra piękną krainą jest, to już wiecie. Że bajkowa jest, też. Nie wiecie jednak, że jest jeszcze lepsza. Lepsza niż najlepsze zdjęcia i najznakomitsze opowieści. Piękniejsza niż pocztowe widokówki i okładki turystycznych biuletynów. Tajemnicza, dzika, a zarazem spokojna i zapierająca dech w piersiach. Czy można wyobrazić sobie coś równie upojnego? Jak dla mnie, nie. Być może kobietę, albo mężczyznę, jak kto woli, tych właściwych. Czarnogóra jest więc jak kobieta lub mężczyzna, ci właściwi, po zapoznaniu z którymi wiesz, że już nigdzie Ci się nie spieszy, bo Twoje serce znalazło dom.


    Pełna pomostów, uroczych domów i pysznego jedzenia. Gościnna i intrygująca. Z jednej strony ostra, górzysta, z drugiej zaś łagodna, zwodzona. Wschody słońca otulają gładko wierzchołki jej wzniesień, a zachody zamykają księżycem suwak nieba. Analizując dogłębnie poprzednie zdanie, można wysnuć śmiałe wnioski co robi się tam najlepiej. Pisze, również.


    Tam także najlepiej się pływa, się skacze, się odpoczywa. Oczy się cieszą, serce raduje a dusza śpiewa. Wszędzie jest blisko. Mam na myśli nocleg, woda, góry, roślinność. Gdzie indziej bliżej jest samochodem, bo sklepy nie sieją się jeden obok drugiego. Jest za to spokojna tafla wody, we wszystkich odcieniach koloru niebieskiego.


    To miejsce dobre na wakacje, a jeszcze lepsze na emeryturę. Czarnogóra nie może się znudzić, bo nawet kilkugodzinny pobyt na tarasie sprawia, że zapominasz jaki mamy dzień, miesiąc i rok. Wystarczy widok rozpościerający się przed powiekami, konto pełne euro, owoce zerwane z drzew przed domem i złowienie czegoś na kolację. Plus możliwości ciągłego odkrywania kraju, od parków narodowych, przez rezerwat dzikich ptaków, na wymarzonym miejscu dla snowboardzistów kończąc. Moja opcja prywatna zawiera jeszcze w pakiecie maszynę do pisania, zestaw grający, zapas masła orzechowego, kilku najbliższych oraz osobę, której można szeptać czarnogórskie Volim Te (Kocham Cię). Także plan na emeryturę, jakby co mam.


    Całą czwórką, ze zgodnością nie znającą zawahania, przedłużyliśmy nasz pobyt na jeszcze jedną noc, w której zabrakło snu, a pełno było nocnych rozmów na tarasie. Wiedzieliśmy, że po Czarnogórze, nic nie zachwyci nas bardziej. To ona postawiła kropkę nad i naszej wspólnej, bałkańskiej podróży. Nie myliliśmy się, ani odrobinę.

    Chorwacja przywitała nas kamieniami i plażą pełną jeżowców, a cywilizowane, nieco polskie Węgry, wzburzonym Balatonem, z przyjazną, dobrze usytuowaną kwaterą. Nasza eskapada po niespełna trzech tygodniach, zbliżała się ku końcowi, a Bałkanica okazała się jedną z lepszych wypraw, na jakiej kiedykolwiek byłam.

    Bałkany podzieliły mnie jednak na dwie części, lub raczej ja, dzielę ja na osobne byty. Rumunia i Bułgaria są w mojej opinii dla podróżników aktywnych, którym chce się dużo zobaczyć, a jeszcze więcej przeżyć. Mało europejskie, a bardzo folkowe. Niestety, mimo sympatii, którą zdążyłam do nich zapałać, momentami godzą w moje poczucie estetyki. Nie jest nim niebieska krew i podniebienie szlachcianki, ale zwyczajny ład i porządek, których tej dwójce brakuje. Dezorganizacja ruchu, góry przydrożnych śmieci i mnogość dziwnych insektów, to tylko niektóre z nich.

    Druga część Bałkanów to pierwszorzędna, delikatna i ostra zarazem Czarnogóra i drugorzędna, turystyczna i krajobrazowa Chorwacja. Jest co zobaczyć, co zjeść. Obydwa kraje zachowują równoważnię między ładem i porządkiem, a pięknem i dzikością. Do pań dołączyłabym też Albanię, która odstaje nieco ładem od powyższych, ale jest na tyle fascynująca, by móc odkrywać ją przynajmniej kilkakrotnie. Bezpańska zostaje tylko Grecja. Dla mnie, wciąż nieznajoma. Tyle, że wino i oliwki. No i Vrasna, która zrobiła bardzo dobre pierwsze wrażenie, zatem nie mówię Grecji nie. Do zobaczenia, kiedyś tam.

    Jednym minusem naszej bałkańskiej eskapady był na pewno ograniczony czas, gdyż nie sposób zgłębić tyle krajów w niespełna trzy tygodnie i pożenić cztery różne światopoglądy podróżnicze. Plus dieta kebabowo piwna, która prócz przyjemności, obdarowała mnie nadbagażem w postaci trzech kilogramów w okolicach talii i ud.

Plusów było jednak znacznie więcej:
  1. Kierowca doskonały, który nie wiem jak, ale zniósł towarzystwo trzech różnorodnych kobiet na jednym pokładzie. Mam nadzieję, że nie odbije się to trwale na jego psychice. Takim, to ja wręczam ordery uśmiechu.
  2. Sam fakt podróżowania, które wielbię, a gotowość na wszystko i optymizm pakuję zawsze do bagażu podręcznego.
  3. Wspomnienia, które zapisały się niejednym gromkim śmiechem, obitym czołem czy stłuczonym kolanem.
  4. Volvo V70, które na liczniku podczas podróży przekroczyło 500000 km. Dało radę w każdych warunkach, pod górkę, z górki, na pazurki. (oczywiście dlatego, że patrz punkt 1)
  5. Booking.com, który nie dał nam spać pod gołym niebem, a zawsze zapewnił solidny dach nad głową.
  6. I najważniejsze, Czarnogóra - kraj z mapy moich najdawniejszych marzeń, po zapoznaniu z którą, już nic nie będzie takie samo. I hvala za to!


AJ