Historia o ciele, które prawdę Ci powie. Bo w zdrowym ciele zdrowy duch, czyli w niezdrowym ducha brak?
A był to środek wakacji. Pobyt na wsi, niemiłosierne słońce, sobotnie popołudnie i leżaki w marynarskie paski. Rozmowy przy kompocie, po mielonym z ziemniakami i mizerią, zahaczały o coraz to nowsze wątki. Rodzinna sielanka w rozkwicie. Negocjowaliśmy, czy do owego mielonego bardziej pasują buraczki czy mizeria, jak przesunąć lato do listopada i kiedy zacząć dbać o formę, by wyrobić się do następnego sezonu i zdążyć spalić wszystkie dotychczasowe kotlety. Tak zwane, rozmowy na poziomie, luz, blues, w niebie same dziury. Bezdyskusyjne oddawanie się błogiemu lenistwu, bo ileż to można rozmawiać o Freudzie? W zasadzie, zdarza się bardzo rzadko. A na pewno nie w wakacje, nie po mielonym, i nie na leżakach.
Jeden z wątków dotyczył zdrowego ciała, w którym niby mieszkać ma zdrowy duch. Zdrowy w sensie ruchliwy, wzmacniający i usprawniający organizm, że się tak zasadniczo wyrażę. Uznaliśmy, że właściwie jakikolwiek ruch jest dobry, bo i szare wtedy dostają tlenu, co by głowa pracowała na pełnych obrotach. Pomijając ruch prostoliniowy z łóżka do lodówki, lub z łóżka do łazienki. Spacery tego typu są niezwykle przyjemne, acz rzadko spotykane, zagrożone wręcz wyginięciem. Doceniajmy zawczasu. Inne, te spotykane częściej, oscylują między korporacyjnym szaleństwem, a błogostanem nic nie robienia.
I tak źle i tak niedobrze, równowagi ciągle brak.
- Wiesz, a jakby tak nic nie robić? - spytał R.
- Jak to nic? Że nic a nic? - dopytałam z ciekawością.
- No nic, absolutnie nic. Zapewnić sobie bezrobocie ze stałą dostawą gotówki na konto, żeby jeszcze komuś tym pomóc. I potem tylko na tych leżakach, mielone i debaty. Trzeba coś wymyślić.
- Więc myślę...że ja to będę pisać. Książki pisać. Bestsellery znaczy się.
- Dużo ludzi pisze, też mi coś. No i te bestsellery, niech no tylko się wyrobią przed Twoją śmiercią.
- Że przepraszam, że słucham, że co?
- No bo pisarze to często po śmierci windują na listy bestsellerów. Wyrobisz się, co nie?
- Wyrobisz, wyrobisz. A stawianie mnie w obliczu śmierci jest niezwykle subtelne i jakże motywujące. Za to leżaki, mielone i debaty, a i owszem. Tyle, że działać trzeba, a mało komu się chce, a jeszcze mniej komu myśleć.
- To Ty myśl, a ja poleżę.
W błogostanie nic nie robienia, dumaliśmy dalej. R. powstał po drugą porcję kompotu. Wraz z pierwszymi krokami, na lejącym się pod nim betonie, zauważyłam kilka kropel krwi. Zaraz po tym, R., trzymającego własny nos obiema dłońmi. Kilka kropel, zmieniło się w dość obszerny potok, a sobotni błogostan w Panie Boże ratuj. Po bezskutecznych okładach, zastosowaniu gazików, podpowiedziach wyszukiwarki "jak zatamować krwotok", padło na ostry dyżur. Strumień lał się bezwiednie, jakby nic nie mogło się powstrzymać. R., jeszcze chwilę temu, przebąkujący coś o mojej śmierci, wraz z kolejnymi strugami krwi, miał w oczach kolejne zdrowaśki.
Będąc jedynym tego dnia kierowcą, zapakowałam pacjenta na siedzenie za sobą, wraz z miską i obszerną rolką ręcznika kuchennego. Krew nie należy do moich ulubionych widoków, krew powiązana z bliskimi, tym bardziej. Widok R. w lusterku, w zupełności wystarczył. Przygotowani do drogi, ruszyliśmy przed siebie. R., ze strachem w oczach, ja, z drżącymi ze strachu kolanami. Próbowałam wrócić do rozmów o nic nie robieniu, o leżakach i mielonych. O tym, że jak już te bestsellery powstaną, to może przerzucimy się na krewetki. A że zamiast leżaków w marynarskie paski, będą hamaki rozwieszone między palmami.
Moje cienkie poczucie humoru spotykało się z jeszcze cieńszym jego odbiorem. R., którego widziałam jedynie w lusterku, potakiwał znacząco głową. Posyłanym co i raz spojrzeniem, kazał mi kończyć usilne, dość pokraczne go pocieszanie. Za to krwotok końca nie miał, karmazynowy przypływ zapełniał miskę coraz śmielej. Papierowe ręczniki tworzyły piramidę, a moje kolana wchodziły w bardzo niepokojące wibracje. Przejazd przez bramę szpitala stanowił jedyne wybawienie. Sobotnie popołudnie, niemiłosierne słońce, miska krwi, R. i ja, w dzielnie dającej się opanować panice.
- To Ty działaj, a ja posiedzę. - powiedział, pozostając wiernym sobie, R.
Pani z recepcji nie była skłonna do rozmowy. W żołnierskich komendach pytała o kolejne dokumenty. Moja panika, zmieszana z nerwem i troską o R., zaczęła wchodzić ze mną w jeszcze bardziej niepokojące wibracje. Nie tylko na wysokości kolan. I jeszcze ten upał, ta miska, ta krew, Panie Boże ratuj! Wymieniłam kilka spojrzeń między R. a recepcjonistką. Miska, okienko, miska, okienko...
- Co Ci? Zwariowałaś? Ja z tą Twoją śmiercią to na żarty! - wrzasnął R.
- Wiesz...ja muszę do tlenu. A Ciebie zaraz przyjmą... - odparłam na odczepnego.
Z rozmazaną zdolnością widzenia, dotarłam przed szpital, chwyciłam barierkę, kilka oddechów tlenu i złożyłam się w harmonię tuż na lejący się pode mną beton.
- Proszę Pani! Proszę Pani! Wszystko dobrze? - krzyczały po chwili, głosy bez głów.
- Dobrze...tylko ta krew, gorąco i gdzie R.?
- Jaki R.?
- R., przywiozłam go na ostry dyżur.
Oczy ponownie się zamknęły, zabrakło tlenu, a lejący się pode mną beton przytulił mnie, tym bardziej mniej czule, raz jeszcze. Po jakimś, trudnym do określenia czasie, leżałam w zabiegowym, z kroplówką w żyle i wiankiem białych kitli wokoło. Wykluczyli ciążę, anemię i wszelkie niedobory. Mierząc co i raz ciśnienie, próbowali się dowiedzieć, czemu się tu znalazłam. Niezwykle uroczy brodacz, chwycił mnie za rękę, spojrzał głęboko w oczy i przyjemnym szeptem, zadał jedno proste pytanie,
- Co się panience stało?
Panienka, czyli w zasadzie, jak dobrze zrozumiałam ja, nie miała pojęcia co się stało. Przez ostatni czas trochę na głowie miała, ale to nic niezwykłego. Ostatnio także, skarżyła się na jakieś tam dolegliwości, ale któż ich nie ma. Też ostatnio, od czasu do czasu zawróciło się jej w głowie, ale w końcu latem nie dziwota. Jednym słowem, ignorancja symptomów pt. "wiedz, że coś się dzieje". Ale teraz? Ten upał, ta miska, ta krew, Panie Boże ratuj. I R.
- Właśnie, gdzie jest R.? Ja tu z nim przyjechałam, z miską krwi, jego trzeba ratować. Bo z nim źle. - wydusiłam.
Zza ściany dobiegł znany śmiech. Zaraz po nim, do zabiegowego wszedł R. Już nie we krwi, ale radości dławiącej klatkę. Śmiał się w głos, ze mnie pod kroplówką.
- Może zamiast pisać bestsellery zostaniesz aktorką? Stawanie w obliczu śmierci wychodzi Ci nadzwyczaj dobrze. Trzeba coś wymyślić.
- To Ty myśl, a ja poleżę. - dodałam znacząco.
Wianek białych kitli, z brodaczem na czele, pożegnał nas w radości, dławiącej klatkę. Z sobotniego popołudnia i leżaków w marynarskie paski, zrobiła się historia o dwojgu, którzy nie chcąc robić nic, zrobili spore zamieszanie na ostrym dyżurze, mały rozlew krwi i debaty, z wnioskami dalekimi od mielonych. R. uznał mnie za najgorszą pierwszą pomoc anno Domini 2015, rokującą aktorkę i marzycielkę, bez nadziei na bestseller. Jednogłośnie, wykluczyliśmy również moją zdolność do pracy w masarni. Inne wnioski, zdawały się mądrzejsze. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Jeden z nich, dotyczył zdrowego ciała, w którym niby mieszkać ma zdrowy duch. Uznaliśmy, że zasadniczo, jakikolwiek ruch jest dobry. Każdy, który energetyzuje ciało, daleki od misek krwi i wibrujących kolan. Ruch, dzięki któremu słyszymy własne ciało. Bo głównie ono, dość pierwotnie zaprogramowane, informuje nas o niedoborach, głodzie czy dolegliwościach. Jego jedynego nie da się oszukać, bo reaguje na bodźce. Także, reaguje na ich brak. Jest głodne, zmęczone, niedopieszczone, rozedrgane. Daje symptomy pt. "wiedz, że coś się dzieje". Zmienia się wedle naszego samozaparcia, doskonali wedle chęci. A umiera, gdy zaniedbujemy jego potrzeby. Niestety wraz z nim, podupada także dusza. Można je zagłuszyć, wytłumaczyć, że nie teraz nie zawsze nie bardzo. Można też go wysłuchać, sprawiając, że raduje się serce, raduje się dusza, a ciało do ruchu samo wnet rusza.
Do tego szare tlenu dostają, a one jakby esencja, dzięki nim człowiek się rozwija. Nie trzeba od razu odstawiać wszystkich kotletów z ziemniakami i mizerią. Popadać w korporacyjne szaleństwo lub w błogostan nic nie robienia. Bo wszystko, absolutnie wszystko, wymaga czasu. Poszukiwanie równowagi, także. Chociaż szala dla każdego inna. Luz, blues, w niebie same dziury? Tak, to jest dla ludzi. Dla ludzi w parach, podwójny bonus. Wzajemny ruch służy pogłębianiu więzi. A zaniedbywanie potrzeb ciała, odbija się na innych płaszczyznach. Ciało, za prawie każdym razem, daje nam znać. Tylko działać trzeba. Niech więc się Wam chce, a jeszcze bardziej o nim myśleć. Słuchać też, nawet jak krzyczy teraz zawsze bardzo. Bo ciało prawdę Ci powie, a i dusza skorzysta. Jeśli daje symptomy, wiedz, że coś się dzieje.
By nie było potem, Panie Boże ratuj!
AJ