Jeśli człowiek nie umie rozmawiać, stosunkowo łatwo się pokłócić. Wtedy nad wyrost ciska się słowami, talerzami, lub nie daj Bóg pięściami. Można i tak, a można inaczej.
Zacznę od tego, że nie jestem najbardziej kłótliwym człowiekiem świata. Moje białka czerwienieją wyłącznie od zmęczenia, a zastawa tłucze się jedynie w sposób spontaniczny. Nie krzyczę, bo nie przepadam za głośnymi ludźmi. Nie rwę włosów z głowy, bo tyle ile ich mam w zupełności wystarczy. Nie obrażam, bo to niekoniecznie sprawiedliwe. Nie strzelam fochów, bo to dziecinne i śmierdzi manipulacją. Zdarza się jednak, że i mnie krew się zagotuje. Zdarza się, bo jestem człowiekiem. Zdarza się, że osoba, z którą rozmawiam, zdaje się mówić w innym języku. Niby ojczysty, ale bez zrozumienia. Bo niby po co?
A im bliższa osoba, tym dalej można się w owym rozmawianiu posunąć. Tym większe działa argumentów i złośliwości. Do gry wchodzą emocje, a one w dyskusjach, potrafią sprowadzić człowieka na manowce. Rozemocjonowanym wydaje się bowiem, że stopień bliskości pozwala im na wyrzucenie na drugiego człowieka własnego jadu, frustracji, żalu i goryczy. Myślą, że oto chwycili ster i suną wprost do zwycięstwa w iluzorycznej bitwie na słowa. A słowa potrafią ranić, szczególnie jeśli lecą bez zastanowienia. Do gry może przecież wejść też głupota, ale wtedy rozmawiać zwyczajnie nie warto. Bo niby dlaczego?
Na chwile zbyt dużych emocji działa ich ostudzenie. Trzy oddechy, wyjście do innego pokoju, a czasem nawet wyjście z mieszkania. Działa, jeśli wiesz, że wybuchniesz z przytupem. Nie działa, jeśli wiesz, że powód do wybuchu nie wyrósł z pod ziemi. Wtedy sprawdza się jedynie komunikacja. Zawsze masz prawo powiedzieć, co Ci na sercu leży. Tak, zawsze. Szczególnie komuś, kto to serce Ci zbytnio obciążył, lub sobie, jeśli lubisz się przesadnie umartwiać chowając urazę. Zamiast chwytów poniżej pasa mów śmiało, szanując osobę z którą rozmawiasz. Nie wymiguj się. Wszystko co schowasz do środka zaboli prędzej czy później.
Są jeszcze kłótnie z partnerem. One bywają najgorętsze, jeśli na bieżąco nie oczyszczacie atmosfery Waszego związku ze złogów niedopowiedzeń. Tego czego się nie powiedziało, nie ma. To co się mówi, jest. Przynajmniej wedle mojej filozofii. Nawet jeśli sytuacja lub odczucia ulegają zmianie, zawsze jest dialog. Tak, zawsze. Szczególnie dla kogoś, z kim rozmawia się płynnie, lub dla siebie, jeśli przed rozmową z partnerem potrzeba próby generalnej z lustrem. Zamiast fochów rozmawiaj, szanując osobę do której mówisz. Nie śmiej się. Wszystko za co jesteś teraz zły wróci do Ciebie prędzej czy później.
Załóżmy, że umiesz rozmawiać. Nie krzyczysz, bo niby po co. Nie rzucasz talerzami, bo niby dlaczego. Rozmawiasz wręcz bez końca, tyle że nic z owego rozmawiania nie wynika. A w Tobie zasadziło się takie napięcie, że pięść sama zaciska się w kieszeni. Przyblokowałeś emocje, więc pojawia się stres. Codziennie podlewasz go kolejną porcją udawanego spokoju, grzeczności, uprzejmości i kurtuazji. Za chwilę będzie jeszcze gorzej. Wiem, byłam tam nie raz. Za chwilę będziesz chciał rozwalić pół bloku lub zastygnąć pod kołdrą na wieki. Działaj w porę. Nie bądź bohater. Wszystko co w Tobie siedzi wyjdzie na powierzchnię bokiem.
Załóżmy też, że masz partnera. Chwali się, jeśli Ty jesteś wsparciem dla niego, o on jest wsparciem dla Ciebie. Gani się, jeśli zasada wsparcia działa w jedną stronę lub jeśli musisz grać ideał czy na zwłokę. Ukryte rany wydzielają truciznę. Za chwilę będzie jeszcze gorzej. Wiem, byłam tam nie raz. Znów masz trzy oddechy, wyjście do innego pokoju, a czasem nawet wyjście z mieszkania. Tak zwane środki doraźne. Plus basen, siłownię, spacery, boks i inne formy rozładunku energii. Masz też dialog. Tak zwany środek docelowy. Plus Twojego partnera, komunikację, przytulanie, wspólne łóżko i Wasze formy rozładowania napięcia. Zgoda?
AJ