KRYSTYNA, NIE DRAMATYZUJ

Rozwój naszego gatunku napawa optymizmem.

Generalnie, sprawy mają się dobrze,

a szczegółowo, żyje sobie Krystyna.


    Bo o niej dziś będzie mowa. Krystyna jest wychowana po tradycyjnemu, ze szczyptą kobiecych rad i domieszką ułańskiej fantazji. Celem jej życia jest mąż. Najlepiej bogaty, bezdzietny, kawaler, do wzięcia. Mąż nie musi zbyt wiele umieć. Ważne, że Krystyna będzie jego księżniczką. Ważne, że zrealizuje z nim bajkowy scenariusz.

    Bo i sąsiadom będzie co powiedzieć, a i na święta samej nie trzeba będzie jechać. Krystyna nie umie być sama, znaczy może i by umiała, ale wstyd ludziom powiedzieć, więc woli sama nie być. Wmówiono jej, że jak jest dłużej niż miesiąc sama, to na pewno coś z nią nie tak, na pewno jest wybrakowana, na pewno woli dziewczyny, lub na pewno zanosi się na psychiatryk.

    Więc Krystyna czeka. Na księcia czeka. Lub przeciwnie, ma tuzin chętnych, z których jeden Czesław przegania drugiego. Wciąż przebiera, bo ten ma za krótki nos, a tamten trochę garbaty. Mama jej powiedziała, że jest idealna, więc ona na ideał czeka. Lub że zakompleksiona, więc niech godzi się na wszystko. Ona nie lubi jak ktoś do niej normalnie, z sercem. Co to, to nie. Ona chce nadzwyczajnie, z przytupem. Żeby sąsiadom było co powiedzieć, ale i na święta z kim jechać. Krystyna nie znosi być sama, znaczy może i próbowała, ale ludzie gadali, więc woli sama nie być. Choć już dłużej niż miesiąc jest sama, czyli może coś z nią nie tak, może jest wybrakowana, może woli dziewczyny, lub może zanosi się na psychiatryk.

    No i taka Krystyna, w obawie przed powszechnym strachem samotności, rzuca się w pierwsze lepsze ramiona, bo jej wolno, lub co gorsza, związuje się na lata z Czesławem. A ów Czesław, lubi chwycić za kieliszek, wielbi też obejrzeć się za spódnicą. Jest mieszanką alkoholika ze zdradzieckim łachudrą. Krystyna to nawet wie, ale tak go kocha, że stara się na tym nie skupiać. On i tak ją jakoś przekupi, a i ona go wybrała, na wieki. Są sobie przeznaczeni. No i też mama mówiła, że jak się kocha, to na zawsze. Więc go kocha, nie widząc nic poza nim. Nie widząc siebie poza nim. Gdyż to takie egoistyczne patrzeć na siebie, a nie na ukochanego, że lepiej jemu tam właśnie wchodzić niż samej sobie dobrze robić.

    W takich momentach, rozwój naszego gatunku napawa mnie pesymizmem. Bo generalnie, sprawy mają się dobrze, a szczegółowo, żyją sobie Krystyny. A ja ich zrozumieć nie umiem, gdyż dla większego dobra, wybierają mniejsze zło.
W tym, Czesławów.
    Niektórzy nazywają to aktem Wielkiej Prawdziwej Miłości. Niestety w moim nazewnictwie, to akt Ogromnie Smutnej Desperacji. Rozumiem wzloty upadki. Rozumiem też napięcia zgrzyty. Rozumiem, że jedni do siebie pasują, inni niekoniecznie. Rozumiem także, że nie zawsze da się uratować miłość, ani że docieranie nie trwa kilka godzin. Nie umiem za to zrozumieć zgody na bycie dla bycia, z lęku przed niebyciem lub argumentów:

- Nie kocham go, ale jak już nikogo nie poznam?
- Nie wyobrażam sobie życia z nikim innym.
- Nie po tym co przeszliśmy.
- Nie mogę bez niego żyć!
- Przecież mnie nie bije...
- Mamy dziecko.

    Z powyższych, przemawia do mnie jedynie ostatni argument. Bo dziecko, zmienia realia kryzysów, konfliktów, powrotów i rozstań. Im ludzie mądrzejsi, tym mniej dziecko je odczuwa. Im bardziej to skomplikowane, tym później będzie mu trudniej. Mogłabym też moralizatorsko pouczyć w tym momencie Krystyny, że równie dobrze można dziecka nie mieć, jeśli planuje się zapewnienie mu osiemnastu ojców. Można zdecydować się na życie bezdzietne i też nikomu nie stanie się krzywda. W końcu dwudziesty pierwszy wiek, antykoncepcja, mózg i te sprawy. Tylko sąsiadom nie będzie co opowiadać, a i święta bez latających w koło urwisów nieco inne.

    Rozumiałabym także, jeśli mówi to Krystyna z dwudziestoletnim stażem związku, bo wtedy realia rozstań też są nieco inne. Są wspólne finanse, kredyty i inne powinności. Jeżeli natomiast Krystyna ma jedynie żar wspomnień, lub wyłącznie zgliszcza uczuć i wspólnych planów, nie rozumiem. No nie. Oczywiście może iść z Czesławem na terapię, założyć optymistyczny scenariusz, kupić zwierzaka lub raz jeszcze próbować coś zmienić. Może próbować do woli, jestem pro związkowa, ale do tanga trzeba dwojga. Ale także i przede wszystkim, jestem zwolenniczką myślenia dobrze o sobie. Orędowniczką nie godzenia się w związkach na półśrodki i braku konieczności wyznawania siermiężnej Wielkiej Prawdziwej Miłości.

    Wierzę, choć to mało romantyczne, że miłość to kwestia decyzji na bycie z kimś dla nas ważnym. To zgoda na równomierne dbanie o jakość relacji, bez przykrych skutków ubocznych dla zaangażowanych. To niekoniecznie sielanka i zero kłótni. Ale dialog i chęć bycia z drugim człowiekiem. To dbanie zarówno o siebie, jak i o to, co nas łączy. To bycie dla siebie także kumplem. Bo miłość nie jest skomplikowana. Skomplikowani są ludzie. Choć i komplikacje mijają z wiekiem. Zastępuje je częściowa dla nich akceptacja, praca nad sobą czy kolejne etapy życia, niewykluczające szczęścia, również w pojedynkę. Także Krystyno, uwierz mi, umiesz być sama. Uwierz też, że tylko wtedy będziesz szczęśliwa nie sama. A jak chcesz być szczęśliwa z kimś, próbuj. A nuż będzie Twoim księciem. Ja Ci mówię. I żyj Krystyno. I nie dramatyzuj.

AJ