OPEN'ER W SKRÓCIE

5 scen, średnio 20 koncertów przez 4 dni, 3 transmisje piłkarskie, 2 muzea, Fashion Stage, Silent Disco, czyli 15 edycja festiwalu, nieprzelotny deszcz, miasto Gdynia i ja.



    Open'er to jedno z ważniejszych wydarzeń muzycznych w Polsce, goszczące artystów z całego świata. Zresztą ten festiwal to nie tylko muzyka. Choć w moim przypadku, to właśnie ona stanowi największą motywację do odwiedzenia Gdyni. W tegorocznym zestawieniu najjaśniej świeciły: Marcelina, Xxanaxx, PJ Harvey, The Last Shadow Puppets, Tame Impala oraz Florence + The Machine, czyli muzyczna śmietanka pierwszego festiwalowego dnia, w którym dane mi było uczestniczyć. Ceny, line up, atrakcje i resztę, możecie sprawdzić sami, pogodę, niby też. No właśnie, skupmy się zatem na tym drugim.

    Mimo, że nie lekceważę słów pogodynek, szczególnie przed festiwalowymi podrygami, zazwyczaj z lekką dozą niedowierzania patrzę na zapowiadane grzmoty. Co roku mam nadzieję, że płaszcz przeciwdeszczowy zostanie niewykorzystany, a buty nie zmienią się w przemoknięte kajaki. Jak zresztą wiadomo, nadzieja umiera ostatnia. Bywam także na tyle bezczelna, że przed wszystkim siadam gdzieś na herbacie, mam wyśmienity humor, planuję przemieszczanie się po festiwalowym terenie i zdaje się nie zwracać uwagi na czarne chmury zbierające się ponad głową. Biorąc sporego łyka zielonego naparu, wciąż mam nadzieję, że przejdzie bokiem.


    Rzeczywiście na samą podróż na miejsce zdarzenia, przeważnie się rozpogadza. W tym roku, było upalnie na tyle, że kilka dziewczyn w festiwalowym autobusie wstało na własne nogi dopiero po ocuceniu ich połową butelki niegazowanej wody. Bo w festiwalowym autobusie jest parno, tłoczno i mimo omdleń, dość wesoło. Każdy jednak, jakby modli się o dotarcie na miejsce, na które dojeżdża się bezpłatnie z Dworca Głównego około 20-30 minut. Po wyjściu, do przemierzenia zostaje hektar prostej, biegnącej obok pola namiotowego, obszernego samochodowego parkingu oraz pierwszych widocznych gołym okiem kolejek. Po dotarciu tuż przed punkt wymiany elektronicznych biletów na opaski, najlepiej zebrać siły na dalsze etapy.


    A są nimi, kolejka do depozytu, kolejka do baru, kolejka do toalety, kolejka do ciepłych posiłków, kolejka do zimnych przekąsek oraz kolejka do odbioru opasek płatniczych. W tej ostatniej, złapała mnie ulewa, tak więc płaszcz przeciwdeszczowy został wykorzystany, a buty zamieniły się w przemoknięte kajaki. O ile trudno mieć pretensje do natury, o tyle do organizatorów w sprawie wspomnianej kolejki, już tak. Po spędzeniu w niej dobrej godziny, zasłyszałam, że z powodu awarii prądu możliwość odbioru opasek płatniczych jest niemożliwa, a co za tym idzie, niemożliwa jest moja jakakolwiek festiwalowa konsumpcja.

    Powyższa informacja, przyprawiłaby mnie o wcześniej już zaistniałą gęsią skórkę, gdyby nie mój współtowarzysz i jego karta płatnicza. Chcąc nie chcąc, stał się sponsorem tego wieczoru, a ja, chcąc nie chcąc, jego kulą u nogi, gdyż na Open'era wzięłam wszystko, prócz karty i telefonu. Dość roztropnie, przyznajcie sami. Złączeni niczym papużki nierozłączki, nie pamiętając o zaistniałych przeciwnościach, ruszyliśmy przed siebie. Przemierzane hektary, co i raz przerywały bieżące koncertowe recenzje, nieprzelotne deszcze oraz niezdrowa konsumpcja.
I tak, zanim się obejrzeliśmy, wybiła czwarta.


    O takiej porze i po takich doznaniach można zrobić dwie rzeczy. Położyć się na trawie i usnąć, lub pójść na plażę pożegnać morze. W wolnym głosowaniu, zwyciężył pomysł numer dwa. Już nie tak rześcy i nieco zmarznięci, dotarliśmy na plażę, która w godzinach porannych, jest wyjątkowo nieturystyczna. Tylko cisza, spokój, woda i kolory. Można się zatracić, szczególnie, że ostatni sen miał miejsce dawno, dawno temu. Można też usiąść i powspominać, że mimo deszczu, kolejek, przeciwności i hektarów, Open'era przyjemnie jest doświadczyć. Bo ten festiwal, to nie tylko muzyka.

    To także i przede wszystkim ludzie, a na ich brak trudno tam narzekać. Ludzie słuchający, o ładnej nazwie melomani, z którymi można przegadać niejeden postój w kolejce. Również z nimi można przetańczyć niejeden koncert, wznieść niejeden toast i zobaczyć przynajmniej jeden wschód słońca. Kilka moich znajomości, trwających do dziś, narodziło się właśnie na Open'erze. Każdej towarzyszył nieprzelotny deszcz oraz niezdrowa konsumpcja. Każdą, wspominam z szerokim uśmiechem. Pojedyncze, mają kilkuletni staż. Na te ostatnie, nawet teraz szeroko się uśmiecham. Do zobaczenia za rok!


AJ