Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie.
Załóżmy, że masz partnera. Takiego, którego kochasz, bo rozumiem, że tylko z takim postanawiasz być. Załóżmy, że jesteście szczęśliwi. Bo w pożyciu się wiedzie a i pogadać jest o czym. Jakoś się żeście znaleźli, dopasowali, a nawet się uzupełniacie. W demokratycznym głosowaniu ustalone zostały kwestie gotowania, wynoszenia śmieci, prasowania oraz wizyt u teściowej. Macie przestrzeń wspólną, ale i oddzielne kwestie. Właściwie znacie się wzajemnie, na plus i minus, więc biada temu kto raczy Wam przeszkodzić. Załóżmy, że tak będzie zawsze.
Tu mogłabym skończyć, wszak wierzę, że właśnie taki lub podobny związek jest dla Ciebie atrakcyjny, właśnie taki masz lub właśnie taki chcesz zbudować. Tak, zbudować, zmieniając idylliczne zawsze w stabilne co dzień. Porządny związek, na rokujących podstawach, którymi mogą być ułatwiające życie dopasowania, intymność, praca nad tym co Wasze i wiele wiele innych. Rzecz niełatwa, lecz osiągalna. Jeśli jednak, z jakiejś dziwnej przyczyny, właśnie taki związek jest dla Ciebie odległą galaktyką, cóż. Załóżmy, że jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie.
Może postanowiłeś być singlem, może nie trafiasz, robisz zawrotną karierę lub Ty sam wiesz najlepiej. Nie wtrącam się. Jeśli jednak, z jakiejś dziwnej przyczyny, Twoje związki kończą się tak samo lub w zasadzie żaden na dobre się nie zaczął, cóż. Załóżmy, że masz pecha albo, że pech zakorzeniony w Tobie nie pozwala innym Cię pokochać. Tak, zakorzeniony, pech w połączeniu ze strachem. Hodujesz go po każdej porażce, zwanej dalej nieodwzajemnianiem uczuć , burzliwym końcem znajomości, lub końcem znajomości bez końca, wszak uwierz, o zgrozo, zdarzają się i takie.
Końce rodem z piosenki brzmiące znowu w życiu mi nie wyszło potrafią zbudować w człowieku mur, tego samego człowieka uwolnić lub człowieka tegoż zmienić w pewien znany tylko najstarszym góralom twór człowiekopodobny. A mowa o drętwej dresiarze, walczącej w dość zabawny sposób z ciągłym nieodwzajemnianiem uczuć lub udającej, że właściwie poza nią jedną świata nie zobaczysz. Tylko chwilunia, dostając cios za ciosem lub jeden konkretny poniżej pasa, przed powyższą transformacją z człowieka w drętwą dresiarę, masz następujące wyjścia:
a) uznać, że znowu w życiu Ci nie wyszło, zastanowić się czemu znowu w życiu Ci nie wyszło, sprawić by następnym razem Ci wyszło,
b) uznać, że cały świat jest winny temu, że Ci nie wyszło i sprawić by następnym razem też Ci nie wyszło,
c) uznać, że za karę że Ci nie wyszło wykastrujesz każdego, który stanie na Twojej drodze by Wam wyszło,
d) uznać, że jeśli Tobie nie wyszło innym też nie wyjdzie i w ogóle podwozie było złe i szyny też były złe*
W trzech z czterech podpunktów zmieniasz się w drętwą dresiarę, co dotyczy zarówno kobiet jak i mężczyzn, aczkolwiek ani trochę nie dotyczy odzieży zwanej dresami, z którymi łączą mnie nierozerwalne więzi. Drętwa dresiara potrafi bowiem skutecznie utrudnić życie sobie i jednostce, którą obrała za cel miłosnych łowów, między innymi myląc zazdrość z posiadaniem i obecność z osaczaniem. Owa dresiara wierzy, że drugi człowiek jest jej własnością. A skoro jest jej własnością, w niepisanej umowie zarządza nim i jego czasem, w sposób absolutnie totalitarny. Nie daje od siebie odpocząć lub kompletnie paraliżuje związkową komunikację.
Efektem ubocznym związku z drętwą dresiarą jest emocjonalny rozjazd oraz brak jakiejkolwiek partnerskiej stabilności, bez której człowiek szaleje. W kieracie ciągłych oczekiwań i niepewności drugiego człowieka, szaleje się jeszcze bardziej. I mimo, że stabilność nie należy do najbardziej atrakcyjnych słów, jak dla mnie, to słowo coraz bardziej deficytowe. Stabilność, którą mam nadzieję zamierzasz zbudować, zmieniając idylliczne zawsze w stabilne co dzień. Bo załóżmy, że zamiast pecha masz szczęście. I załóżmy, że zorientujesz się w porę.
*
AJ