Nie ma miłości bez zazdrości. No co Ty nie powiesz.

Związki są różne, ot co. Od "wiesz bo on rozrywkowy, to i ona musi go za gębę trzymać", po "właściwie nie wiem czy go kocham, ale przyzwyczaiłam się, więc po co zmieniać" czy "czas ucieka, trza brać co dają", na "mój misio lubi wszystko co i ja, czyż to nie słodziaszne?". Jest też mnóstwo innych argumentów, podtrzymujących nie tylko związkowe więzi, bo on mnie utrzymuje, bo tyle razem przeszliśmy, bo mamy wspólny kredyt, bo mnie zdradza, ale na wyjeździe się nie liczy, bo to i tamto, bo tak jest wygodniej. Powyższe, lub im podobne wypowiedzi za każdym razem wzbudzają we mnie dwa odruchy. O jednym nie wypada mówić przy stole, a o drugim, przy powyższych mówić stanowczo wypada, a przynajmniej spróbuję.
Jest też argument o zazdrości, co to bez niej podobnież nie ma miłości. Czyli jak co jakiś czas nie przetrzepiesz laptopa/ telefonu/ kieszeni/ portfela lubego swego, to nie wiesz czy on właściwie jest Twój, czy wszystkie są jego. Ten argument, w sposób absolutny, wykracza poza wszystkie moje możliwości pojmowania związkowego wszechświata. Gdyż w mojej galaktyce, dojrzałym homo sapiens, się ufa. Tak właśnie, zazdrość zastępuje się zaufaniem. A jeśli mamy negocjować warunki wierności, dzieci z tego nie będzie. Dojrzali homo sapiens dobierają się w pary, decydując się nie tylko na łóżkową wyłączność, chyba że któryś z podpunktów miłosnej umowy stanowi inaczej, ale nie zamierzam wnikać, Wasze sprawy.
Wspomniana wyłączność, tym razem nie łóżkowa, nie działa do końca w przyjaźni, przynajmniej wedle mojego pojmowania przyjacielskiego wszechświata. Tu jest więcej przestrzeni, ale także tu, trudno zdzierżyć zarzuty, czemu nie zadzwoniłaś, czemu się odsuwasz, czemu beze mnie, czemu to i tamto. Przyjacielska przestrzeń zawiera w sobie bowiem, dużo większy pierwiastek wolności. Z Bożydarem możesz pasjami oglądać kreskówki, z Izydorem milczeć przy łowieniu ryb, Ferdynand najlepiej oprowadzi Cię po mieście a Mirosław wskaże podróżnicze kierunki. Tak czy inaczej, jeśli to przyjaźń, nie będzie większych wyrzutów, nikt nie obrazi się na śmierć, że układasz sobie życie gdzieś z boku, obok niego. W końcu tak to jest, że Cię cieszy jak i Twoi się cieszą.
Myślę też mianowicie, mówiąc najprościej jak się da, że jeśli czujesz się szczęśliwy z drugą osobą, czy jest nią przyjaciel czy partner, najlepiej dwa w jednym, nie występuje żaden inny argument oprócz, bo to mój partner, bo to mój przyjaciel, bo go kocham, bo to dla mnie ważne. Inne argumenty, te tłumaczące i dowodzące innym to czego nawet Ty sam nie jesteś pewien, najzwyczajniej w świecie Cię ośmieszają, lub zazwyczaj łatają dziurę w statku, który zaraz utonie. A co z Wami? Jeśli jesteś z kimś z litości, z przyzwyczajenia, z współuzależnienia, czy innych pokrętnych pobudek i często z tego powodu cierpisz, masz prawo być z tą osobą, jak i zatopić Wasz statek miłości, o ile idzie rufą wprost na dno.
Ale proszę, w zasadzie nawet błagam, nie mów mi, ani tym bardziej sobie, że nikogo już nie znajdziesz czy że razem jest wygodniej. Kłamstwo wobec siebie, lub osoby, którą kiedyś kochałeś jest zwyczajnym, dość okrutnym draństwem. Prośba numer dwa, w momentach krytycznych, zastanów się osiemnaście razy, przed podjęciem jakichkolwiek kroków czy wypowiedzeniem deklaracji, które trudno się cofa. Jeśli to kryzysy, szczególnie w poważnych relacjach, miną, bo mam nadzieję, że się kochacie, szanujecie lub zwyczajnie chcecie się dogadać, gdzieś razem dopłynąć. Jeżeli natomiast wspomniany kryzys to zaledwie wierzchołek góry lodowej, nie udawaj. W kolejce po Oskara, nie jesteś misiaczku jedyny.
Nie udawaj ani przed sobą, ani przed nikim innym. Udawanie przed bliskimi? Ono nie wychodzi. A szczęśliwe, świadome związki? Istnieją. W zasadzie, życzę Ci wyłącznie takich. One, także i przede wszystkim się szanują, bez udawania. Wspomniany szacunek, traktują jako szczerość wobec osoby, którą zna się nie od dziś, zarówno w słodkich wspomnieniach jak i gorzkich żalach. Szczęśliwe związki, korzystają z szantażu tylko wtedy, kiedy chcą wyłudzić tabliczkę czekolady, czy przyspieszyć wjazd prezentów pod choinkę. Mogą się kłócić, wyrównywać poziom napięcia, ale wiedzą, gdzie jest granica, za którą ich statek zaczyna tonąć. Szczęśliwe związki chcą ze sobą być, bo tego chcą, ot co. Czyż to nie słodziaszne?
AJ