Czesław usiadł na ławce. Tuż obok niego, niejaka spoczęła Krystyna.
Byłam ostatnio świadkiem rozmowy byłej pary, którą znam od lat, która także od lat parą już nie jest, ale zdarza się im być w jednorodnym towarzystwie. Bohaterowie zasiedli blisko siebie. Szło mniej więcej tak:
- Całe życie się w nim kochałam, całe życie. Nawet jak z Tobą byłam. Bo to taka miłość moja, wielka. Zobacz (po odnalezieniu w internecie) jak wygląda, nadal klasa, nadal szyk. No tak mi się podoba, bardzo. Bardzo no!
- Też się kochałem w kimś, od 15 roku życia. Była piękną kobietą, nawet jakiś czas temu ją widziałem. Śpiewa, wiesz? Nawet jak powiedziałem, żeby teraz to zrobiła, stanęła i zaśpiewała. A jak ona śpiewa. Świetna kobieta no!
- Mhmy, weź. I po co głąbie Ty mi to właściwie mówisz?
- Po co? A ten Twój armando, koń by się uśmiał!
Zazdrość, powiecie. Miłość się tli, przyznacie. Nie wiadomo co myśleć, rzuci ktoś. Pewnie się zejdą, uzna inny ktoś. Zdania mogą być podzielone. Ale co do jednego jestem pewna, wspólne towarzystwo po rozstaniach bywa przykładem wieloletnich sporów, rozejść, podziału znajomych czy złośliwych dąsów i pląsów. Tym bardziej jeśli mówimy o związkach z wieloletnim stażem, w których nastąpił nagły zwrot akcji. Wszystko zależy jeszcze od okoliczności rozstania jakie towarzyszyły rozejściu, zazwyczaj już wtedy znajomi dają znać, że stoją murem za jednym z wykluczonych lub wkraczające w nowy, pojedynczy etap gołąbeczki informują co zaszło, ile czasu potrzeba na ochłonięcie i kiedy możemy wrócić do tematu. A temat sam w sobie, szczególnie na początku, nie należy do najprzyjemniejszych i nie ma w tym nic nadzwyczajnego.
Znam sytuację z autopsji, ale też siebie oraz własne reakcje, w których jak sobie sama w głowie nie poukładam, to i w zawracaniu innym gitary sensu nie widzę. Bo człowiek bywa wtedy nieobiektywny, zgorzkniały, a i smutno trochę. Po tak zwanych przerwach, także od najbliższego otoczenia i wszechobecnych ofiarnych propozycjach pomocowych, można do siebie wrócić, ale też spojrzeć na różnego rodzaju rozstania z dystansem. Na dodatek, dalej widzi się dokładniej. Dalej, wietrzeje większość emocji. Szczególnie tych, które zatruwają człowieka od środka i zniekształcają ogląd zaistniałej sytuacji. Po tych tak zwanych przerwach, które są pewnego rodzaju czasem miłosnej rekonwalescencji, człowiek czuje się lżej, a i zbolałe serce znów pompuje krew do przyszłych uderzeń w okolicach klatki.
Inna liczna grupa stawia na szał uniesień, czyli natychmiastowe środki doraźne, a więc trochę zestaw małego pirotechnika, czego nie oceniam bo i nie znam, a też najważniejsze, że przynosi rezultaty. Równie ważne, ale wcale nie łatwiejsze, jest pogodzenie starego z nowym, o ile zdążyliśmy wpuścić wspomniane nowe. Czas pomiędzy starym a nowym często nazywa się żałobą, co jest zresztą w pełni uzasadnione. Jeśli usuwamy coś/kogoś ze swojego życia, lub jesteśmy efektem owego usunięcia, żal i smutki muszą znaleźć ujście, miejsce erupcji lub powolnego zabliźniania. Synonimu pożegnania nie porównamy do euforii, ale i rozstanie niejedno ma imię. Są tacy, którzy mają zew natury, ale i tacy, którzy zaczynają mini depresję. Jeszcze inni tylko na to czekali, a niektórzy głęboko odczują, że wali się ich całe życie. Ile więc ma trwać okres żałoby? Najlepiej tyle, ile potrzeba.
A że czas ten będzie trudny? Możliwe, choć historia zna nie tylko takie przypadki. Zwrot akcji może nastąpić znacznie szybciej, a rozstanie zadziałać na zasadzie nowy rozdział / nowy/a ja. Kiszenie się w związku, w którym rozmowy z pierwszego akapitu mogłyby toczyć się w nieskończoność, nie wróży nic dobrego, mimo iż nie jestem specjalistką od sądów ostatecznych. Jednak po końcach podobnych związków i po właściwym sobie czasie żałoby, człowiek powinien odczuwać realną przestrzeń i poczucie, że jest dobrze. Jeśli jest wręcz odwrotnie, coś poszło nie tak. Może niektóre z ran jeszcze się nie zabliźniły, a może, wciąż żywe uczucie, nie przeszło poważniejszego kryzysu. Osobiście stawiam na to, by jak najbardziej możliwie, przyjąć to na chłodno, albo skonsultować się z kimś obiektywnym.
Gdybym mogła rządzić światem, propagowałabym związki do końca. Nawet mój obecny świat, utrzymuje takie właśnie stanowisko. Ten sam świat, pokazuje różne przykłady, z których nie każdy z każdym i nie wszyscy aż po kres. Jednak jeśli dzieje się, że pożegnania nadszedł czas, życzyłabym sobie jednej rzeczy. Mianowicie, szacunku. Zarówno dla kogoś, kto jeszcze moment temu był Twoim światem jak i dla kogoś nowego, kogo nie ma potrzeby obarczać efektem eks. Bo tak naprawdę liczy się ktoś, kto przy Tobie trwa, a nie ktoś, kogo ze znanych tylko sobie przyczyn nie wybrałeś, lub ktoś, kto nie wybrał Ciebie. Jedyne co możesz zrobić to uszanować swój/cudzy wybór, przejść przez żałobę, zaakceptować decyzję o rozstaniu, życzyć sobie wzajemnie powodzenia i odtworzyć rozmowę z pierwszego akapitu, która wróżąc coś dobrego, brzmiałaby mniej więcej tak:
- Kocham Cię.
- Ja Ciebie też.
AJ