SZANOWNA KOLEŻANKO

Piszę do Ciebie bo niestety nie mogę z Tobą rozmawiać.


    Pamiętam kiedy siadałyśmy razem na balkonie. Wtedy kiedy było zimno, bo noce we wrześniu bywają chłodne. Owinięte w pluszowy koc, zakrapiane jutrem, prowadziłyśmy niekończące się debaty. W tle puszczone melodie, znane osobiście tylko nam, wedle playlisty skrytych marzeń. Piosenki częściowo do płaczu, ale też i inne, w których widziało się to coś. Świeczki gasły w mig, było wietrznie. Te nasze historie, stare, przykurzone, których sens zaplatał warkocze. Patrzyłam przed siebie, wiedząc że siedzisz obok. I wiesz, ja się wtedy niczego nie bałam. Żeby ktoś mnie cokolwiek, czy że życie niemiłe. Nie. Wtedy, nie bałam się niczego. Poznałaś moje tajemnice, głębokie przestworza sekretów, przypieczętowane obietnicą, że nigdy nikomu, ani słowa zresztą. Czy pamiętasz?

    A potem, kiedy było już słonecznie, długie wyprawy przed siebie, szlakiem słów i kroków. Szłyśmy osobno, ale blisko. Kiedy chciałaś chwycić mnie za rękę, wyciągałam ją na wprost. Może to też było takie coś, kiedy człowiek kuleć zaczyna, zwalniasz z nim tempo, czekasz aż złapie oddech i będzie szedł dalej. Wiesz, czekałam. Głównie na Ciebie czekałam. Czekanie to ważny etap, może ważniejszy nawet niż sam szczyt. Na niego szłyśmy osobno, ale razem. I ja lubiłam to nasze tempo. Jedna drugiej źle życzyć nie umiała, ani też specjalnie nie mogło zdarzyć się inaczej. Twoja mapa pokazała mi inne kierunki, dzięki którym kroczyłam lżej. Ale też, lubiłam szerokość naszych planów, strugi fantazji a czasem zbyt śmiałych pchnięć palcem po mapie. Kto mógł marzyć wyżej, pamiętasz?

"Bardzo mało ludzi umie myśleć, ale jakiś pogląd chce mieć każdy. I cóż pozostaje innego, jak przejąć gotowy pogląd od innych, zamiast wypracować go samemu? Arthur Schopenhauer

    Dalej zrobiło się chłodniej. Bliskość zaczęła nas oddalać. Twoje zarzuty, że Ty pierwsza, że to Ty, że Ty. Myślałam nieopatrznie, że my na ten szczyt razem wejść miały, trzymając się pod rękę. Moim myślom zabrakło hierarchii, w której ustawiłaś nas na podium. Moje plany wykluczały rywalizację, którą nasączyłaś dalszy bieg. Moją tożsamość znajomo bliską, wzięłaś hurtem bez pytania. Do tego gwar jęków, którym miałam przynieść ulgę i błoto żalu, którym do dziś lepi się posadzka. I może jeszcze on, co to miał Cię kochać bardziej. On, po którym przelała się czara goryczy. A w zasadzie Ty i Twoje prorocze rokowania, w których jednak Wam po drodze znacznie bardziej być miało. Tępe poczucie humoru uderzyło mnie skutecznie. A szlachetność po czasie? Wybacz miła, to działa zgoła inaczej.

    Zimno całkiem. Nie wiem tylko jeszcze, czy zostało co ratować. Czy w tych myślach wspólnie dumanych nie zapadła jaka cisza. Ta, w której słów raz wypowiedzianych cofnąć się nie da, a milczenia ozłocić purpurą. Być może drogi raz rozmyte zostaną takimi i nikt im ścieżki wspólnej znowu nie wskaże. A może po prostu, było to jedno spotkanie, z którego zostanie słodycz i kilka gorzkich łez. Może też to lato, kiedy był balkon, koc, świece i melodie, znane osobiście tylko nam. Piosenki częściowo do płaczu, ale też i inne, w których widziało się to coś. Te nasze historie stare, przykurzone. A może nawet i je zamiecie czas. Na czele z tym, że patrzyłam przed siebie, wiedząc że siedzisz obok. Bo miła tylko wtedy, nie bałam się niczego. I niestety tylko tego, szanowna koleżanko, właśnie już nie pamiętam.

AJ