Ten moment, kiedy masz zbyt dużo miesiąca na koniec pieniędzy.
To także ten moment, w którym dzwonią do Ciebie znajomi z pytaniem "zwolnił nam się jeden bilet do Kambodży, płacisz tylko za pobyt, chcesz lecieć z nami?", na które odpowiadasz "bardzo chcę, nie lecę". Też taki, w którym kolejny miesiąc przypomina lawinę finansowych zaległości lub zbieżnych jak na złość wydarzeń towarzyskich, na których nie może Cię nie być. Również ten, ze szczegółową kalkulacją złotówek i diety a'la kreatywne sprzątanie lodówki. Ale przede wszystkim to taki, w którym marząc zaciekle o pobycie w Kambodży, nie wiesz czy starczy Ci choćby na pobyt w Polsce, do końca tygodnia, na ryneczku Lidla, z obecnością super okazji w Biedrze i przedświątecznych gratisach z Hebe. A moment taki zdarzyć się może niezależnie od metryki, ewentualnego zamążpójścia, stanu wody w Wiśle czy mroźnej warstwy śniegu na Giewoncie.
W tym podobnych momentach, do zbolałej głowy przychodzi co najmniej kilka rzeczy. Można zacząć sobie robić wilcze zarzuty (źle), otworzyć butelkę chomikowanego wina (lepiej), uciąć krótką drzemkę lub długi spacer (nieźle) albo zrobić kontrastową listę pozytywnych wyliczeń (polecam!). Ona pomaga nawet wtedy, kiedy jak w piosence, nasze życie przestaje być codziennym zdumieniem. A przecież zdarza się i tak, nie raz nie dwa. Trudno godzić się na przeciętność, tym bardziej jeśli dotyka nas ona osobiście, jeszcze mocniej, kiedy pławimy się w oparach indywidualnej wyjątkowości czy dręczy niezgoda na zwyczajność. Człowiek zastanawia się właściwie dlaczego odstaje, co poszło nie tak i kiedy obłowi się w Piotrze i Pawle, zamówi dla wszystkich swoich gości jeszcze jedną kolejkę i opłaci przed czasem wakacje pod słońcem Toskanii na przyszły rok.
Listę pozytywnych wyliczeń można potraktować jako przerywnik na fali druzgoczącego kosztorysu końca roku lub przydatny nawyk, który odwraca uwagę od nieuchronnych nokautów etapu dorosłości. A wdzięcznym można być za wszystko. Od najmniejszych, bliskich sercu banałów, po całkiem nieoczekiwane niespodzianki losu, życzliwe gesty i bardziej spektakularne zdarzenia. Listę można uzupełniać, modyfikować czy też po prostu przeglądać, przypominając sobie miłe sposobności z kroniki minionych lat. Równie dobrze można ją potraktować jako osobisty wdzięcznik albo nieco mniej znamiennie punkty, które mówią coś o nas samych. Okazji do stworzenia niejakiej listy jest więcej niż się wydaje. Moją ostatnią, były obchody (wciąż na raty trwające) okrągłej rocznicy, nie byle jakich urodzin. A że świętować wielbię, listę sporządziłam bez przymusu.
Pierwsza dziesiątka:
- Nie umiem funkcjonować bez papierowego kalendarza, a jego kupno jest jednym z ważniejszych wydatków dekady.
- Potrafię gotować wyłącznie bez przepisów, które w moim mniemaniu utrudniają sztukę kulinarnego rozmachu.
- Nie wyobrażam sobie życia bez Jaśka wypchanego pierzem, z którym podróżuje i sypiam od lat.
- Miewam obsesję na punkcie symetrii i parzystości, które prowizorycznie choć skutecznie, potrafią zdziałać cuda.
- Jestem na bieżąco z repertuarem bajek, które uspokajają mnie nawet bardziej niż wspomniana symetria.
- Uważam przytulanie za nieodzowny element życia, potrzebny na równi z technologią i nauką.
- Nigdy nie dostałam ręcznie pisanego listu, o czymkolwiek, od kogokolwiek, a chcieć nadal chcę.
- Boję się wyskoków wyobraźni i zamachów na sławetną, wierną towarzyszkę, wolność osobistą.
- Przeważnie racjonalizuję rzeczywistość przy równoczesnym, niestrudzonym marzycielstwie.
- Wzrusza mnie widok moich rodziców przy jednym stole, mimo że nie dzielą już ani stołu, ani życia.
A Twoja lista? Długopisy w dłoń i GOTOWE!
AJ